niedziela, 23 marca 2014

[11]Rzucając światło.


- Olivio, jesteś już gotowa? Zaraz wychodzimy - usłyszałam za drzwiami cichy głos mamy. Przełknęłam gulę, która tkwiła w gardle. Cały czas wracałam myślami do tego zdarzenia. Do śmierci Amy. Po policzku spłynęła mi łza. Nie mogłam uwierzyć, że jej już z nami nie ma. Łudziłam się, że to tylko zły sen. Że kiedy się obudzę zadzwoni Amelia i będzie chciała się spotkać. Popatrzyłam w lustro. Włosy miałam w lekkim nieładzie. Przeczesałam je palcami. Ubrana byłam tak jak wypada na pogrzeb. Na czarno. Ubrałam buty i wyszłam z pokoju. Wszyscy byli już przy samochodzie. Tylko mama czekała na mnie w holu. Próbowałam się uśmiechnąć, ale wyszedł mi tylko grymas. Odpuściłam sobie i bez słowa wyszłam na zewnątrz. Uderzył mnie ostry powiew wiatru.
Dopiero po chwili zauważyłam, że pada. Jak gdyby przyroda opłakiwała śmierć Amy. Wsiadłam do samochodu. Tata odwrócił się i uśmiechnął do mnie chcąc dodać mi otuchy, ale moja twarz pozostała bez emocji.
                                         ***
                     Do kościoła dotarliśmy po kilkunastu minutach. Wysiadłam z samochodu. Stanęłam przed drzwiami bojąc się wejść. Bałam się zobaczyć moją przyjaciółkę na łożu śmierci. Ktoś dotknął mojego ramienia. To Colin. Chłopak Ameli. Spojrzałam mu w oczy. Dostrzegłam w nich ból, stratę, cierpienie. Dokładnie to samo co można było spostrzec w moich oczach. Tyle, że ja odczuwałam jeszcze palące poczucie winy. Obwiniałam się za jej śmierć. Amy zginęła przeze mnie. To moja wina! Nie mogę sobie pozwolić na łzy. Jeszcze nie teraz....
                    Złożyłam białe lilje w trumnie Ameli. Ubrana w białą suknię idealnie podkreślającą jej urodę wyglądała jak anioł. Na ustach miała delikatny uśmiech, który sprawił, że i ja uniosłam kąciki swoich ust. Usłyszałam głos pani Sulivan. Właśnie miała wygłosić przemowę. Zajęłam wolne miejsce i wsłuchałam się w jej słowa. Pod koniec swojej przemowy po jej policzkach zaczęły spływać łzy. Poczułam ukłucie w sercu. Niewiele myśląc podeszłam do niej i mocno ją przytuliłam. Stałyśmy tak przez chwilę. Nadeszła moja kolej na przemowę. Przełknęłam głośno ślinę i starałam się nie rozpłakać.
- Drodzy zebrani żałobnicy, rodzino oraz krewni - zaczęłam. - Zebraliśmy się tutaj aby pożegnać Amelię Sulivan, która zakończyła swą ziemską wędrówkę. Jej śmierć zszokowała nas wszystkich wzbudzając w naszych sercach nieopisany smutek i rozpacz.
Nie łatwo jest mi ją żegnać, ponieważ była moją najbliższą przyjaciółką, siostrą..- zawahałam się. - Przez ostatnie miesiące podziwiałam posiadaną przez nią wewnętrzną siłę i mądrość. Niesprawiedliwa śmierć spotkała ją stanowczo za wcześnie. Pamiętam nasze pierwsze spotkanie i wiele radosnych chwil spędzonych razem. Zawsze była wrażliwą,pogodną,  godną zaufania osobą. Potrafiła mi pomóc w każdej sytuacji. Byłyśmy nierozłączne. Zawsze znajdowała dla mnie czas. Potrafiła wybaczyć nawet najgorszą krzywdę. Zawsze widywałam ją z uśmiechem na twarzy. Kochała malować. Miała naprawdę ogromny talent. Pozostawiła po sobie wiele wspaniałych obrazów, które będą przypominały nam o niej - uśmiechałam się przez łzy. - Jeśli zapytacie mnie jak ja będę ją wspominać i co myślę -odpowiem że brak mi słów aby wyrazić ból który towarzyszy myśli że nigdy więcej się nie spotkamy. Jej śmierć to bolesna lekcja dla nas wszystkich.
Ostatnie dni przyniosły nam wszystkim smutek, jednak szczególne kondolencje należą się rodzinie Ameli- zatrzymałam się na chwilę. - Szanowni Państwo Sulivan, chcielibyśmy zapewnić Was o wielkim współczuciu i prosić o przyjęcie wsparcia z naszej strony - przez zaszklone oczy nie widziałam już zupełnie nic. Nie mogłam powstrzymać potoku łez. Podeszła do mnie pani Sulivan i mocno mnie objęła.
- To..to było piękne - wyszlochała . Po chwili obie zaczęłyśmy płakać. Usłyszałam z tyłu głos jej męża. - Dziękuję wszystkim, którzy przybyli tu na dzisiejszą uroczystość....
                                                        ***
W drodze na cmentarz łzy spływały mi nadal. Szłam pod rękę z mamą Amy. Wspierałyśmy się nawzajem. Ksiądz wygłosił swą mowę. Nie mogłam się jednak na niej skupić. Cały czas myślałam o przeszłości. O naszej wielkiej przyjaźni. O tym jak bardzo ją kocham. O tym, że już jej nie zobaczę. Że opuściła mnie na zawsze....chciałam zrobić coś, co wyrazi moją głęboką tęsknotę. Poczułam silny powiew wiatru i wpadłam na pewien pomysł. Uniosłam delikatnie rękę tak by nikt tego nie widział. Po chwili poczułam znane mi motylki w brzuchu i mrowienie w dłoni. Spojrzałam na trumnę Amy. Wokół niej tańczyły na wietrze przeróżne, kolorowe kwiaty. Niemal zasłaniały ją samą. Poczułam się....zaspokojona. Usłyszałam cichy szept pani Sulivan.
- Magiczne...

                                                       ***
         Od pogrzebu minęło kilka dni. Zdążyłam się oswoić z myślą, że mojej najlepszej przyjaciółki nie ma. Wiedziałam, że nie chciałaby żebym rozpaczała całą wieczność. Spojrzałam na zegarek. Miałam 15 minut na spotkanie z Laurel. Po szybkim prysznicu ubrałam się w luźny strój. Miałyśmy pójść do parku porobić kilka fotek. Nie mogłam się doczekać.
                                                    ***
- Gotowa? - zauważyłam uśmiechającą się Laurel. Stała przy fontannie trzymając aparat w rękach.
- Gotowa - odparłam szczerze. Znalazłyśmy miejsce, w którym nie było ludzi. Miałam być kimś w rodzaju modelki. Pozowałam do zdjęć z coraz większym entuzjazmem. Jakiś czas potem chodziłyśmy po mieście robiąc głupie fotki. Śmiałyśmy się przy tym do łez. Dawno się tak nie bawiłam. W końcu zgłodniałam.Wstąpiłyśmy do najbliższej kawiarni i kupiłyśmy pyszne gofry. Rozmawiałyśmy przy tym o wszystkim. Byłam naprawdę szczęśliwa.
- Idę zamówić shake'a, chcesz też? - spytałam.
- Nie dzięki - odparła z uśmiechem Laurel. Zauważyłam, że nie tknęła nawet swojego gofra. Popatrzyłam na nią z niedowierzaniem.
- Ty naprawdę tego nie tknęłaś czy mi się tylko wydaje? - spytałam ze śmiechem.
- Nie jestem głodna - oznajmiła Laurel puszczając mi oko.
- Ach.. rozumiem. Jesteś na diecie - stwierdziłam i oddaliłam się by zamówić napój. Była mała kolejka więc musiałam trochę postać. Zauważyłam jak do kawiarni weszła grupa dziewczyn. Jedna szczególnie przykuła moją uwagę. Była bardzo ładną brunetkę. Przez chwilę pozazdrościłam jej urody.
- Co podać? - spytała niższa kobieta.
- Yyy.... shake'a czekoladowego - bąknęłam.
- To będzie  4.80 zł - zapłaciłam po czym ruszyłam w kierunku Laurel. Uśmiechnęłam się do niej i wymieniłyśmy się spojrzeniem. Nie zauważyłam kałuży na podłodze przede mną i niczego nieświadoma poślizgnęłam się. Próbując złapać równowagę wypuściłam z ręki shake'a. Niestety upadłam twardo na podłogę. Przy okazji zostałam oblana własnym shake'iem. Usłyszałam śmiechy. Właśnie dotarło do mnie, że byłam główną atrakcją kawiarni.  Miałam ochotę zapaść się pod ziemię. Wszyscy się na mnie patrzyli, a ja świeciłam tylko oczami. Laurel pomogła mi wstać. Wychodząc do toalety zauważyłam jak brunetka wpatruje się we mnie z ciekawością. Pierwsze wrażenie mam z głowy. Chciałam tupać ze złości.
- Masz szczęście, że wzięłam ze sobą kosmetyczkę - powiedziała Laurel.
- Co za upokorzenie! - powiedziałam zażenowana.
- Oj tam. Zobaczysz, jutro już nikt tego nie będzie pamiętał - skwitowała odkręcając kran.
Podeszłam do niej i zaczęłam czyścić swoje ubrania. Laurel widząc moją minę wybuchła śmiechem. Zawtórowałam jej. Zahaczyłam sama nie wiem o co i przecięłam sobie palec. Próbowałam przerwać strumień krwi. Tłumiłam śmiech. Byłam trochę zdziwiona, że krew leci nadal. Spojrzałam na Laurel.
- Masz może.... - stanęłam jak wryta. Patrzyła na mnie jak na zwierzynę łowną.  Przeraziłam się. - Laurel? Wszystko w porządku? - lustrowała mnie wzrokiem. Zrobiłam krok do tyłu. To był błąd. Laurel przytwierdziła mnie do ściany. Teraz zaczęłam się naprawdę bać. Przyciągnęła moją rękę do ust. Widziałam wysuwające się kły. Wtedy blokada mojego umysłu ustąpiła. Przypomniałam sobie kim na prawdę jest. Wyciągnęłam drugą rękę. Pod wpływem mojej mocy Laurel wpadła na ścianę. Wtedy doszło do niej co zrobiła. Spojrzała mnie przerażona.
- Olivia ja....- nie chciałam tego słuchać. Wyszłam z łazienki trzaskając drzwiami.
-------------------------------------------------------------------------------------
Przepraszam, że długo nie dodawałam rozdziału. Nie miałam czasu. Mam nadzieję, że się podoba ;))

sobota, 8 marca 2014

[10] Łzy utraconej.              
               Od całego zdarzenia minęło kilka godzin. Zawiozłyśmy mamę do szpitala. Była nieprzytomna.
Siedziałyśmy w gabinecie i czekałyśmy na to co powie nam lekarz. Bardzo się denerwowałam.
- Co z nią?- spytała w końcu babcia.
- Pani córka zapadła w śpiączkę. Przykro mi. Będziemy robić co w naszej mocy. - powiedział. Spojrzałam na babcię. Nie wydawała się tym faktem wstrząśnięta. Wręcz przeciwnie, prawie się uśmiechnęła.
- Dziękujemy panie doktorze. Jestem pewna, że się obudzi. Proszę informować nas na bieżąco- powiedziała wstając i skinęła na mnie głową. - Do widzenia - zarówno lekarz jak i ja byliśmy zszokowani zachowaniem babci. Co w nią wstąpiło?
        Patrzyłam przez szpitalne okno. Widok był na park. Zwróciłam uwagę na jeziorko. Było piękne. Jego tafla delikatnie falowała przez mały wietrzyk, który niesie zapach kwiatów i traw. Kolor ma  jak błękitne anielskie niebo. Wokół panował spokój. Jeziorko otaczały liczne drzewa. Ich gałęzie nieustannie się chwiały, liście okręcały się zwijały i rozwijały. Wzięłam głęboki wdech i poczułam woń kwiatów. Zatraciłam się w pięknym wiosennym dniu. Słońce dzisiaj grzało. Patrzyłam na to z utęsknieniem. Nie wiem ile spędziłam w lochach, ale mam wrażenie jakbym nie widziała słońca od lat. Wzdrygnęłam się na samą myśl o tym. Pomału choć nie chętnie, wracałam do rzeczywistości. Poczułam czyjś wzrok na sobie.
- Piękny mamy dziś dzień, prawda? - przy łóżku mamy stała babcia.
- Piękny - przyznałam. - Dlaczego się tak zachowałaś? Znaczy...dlaczego nie przejęłaś się tym co lekarz powiedział? - spytałam odwracając się do niej. Uśmiechała się. Zaczęło mnie to irytować.
- Domyśl się - powiedziała tajemniczo. Nie przestawała się uśmiechać. Nic z tego nie rozumiałam. W końcu mnie olśniło. Przecież babcia jest czarownicą! Jak mogłam o tym zapomnieć?! Babcia chyba zauważyła moje olśnienie i cicho się zaśmiała. - Leć do drzwi i nie wpuszczaj nikogo do środka.
- Jak mam to zrobić? Przecież wezwą ochronę - zdziwiłam się.
- Użyj zaklęcia Confundus - powiedziała to takim tonem jakby to było oczywiste. Poczułam się trochę urażona, ale posłusznie stanęłam przy drzwiach i bacznie obserwowałam ludzi na korytarzu. Starałam się nie patrzeć na to co robi babcia mimo, że mnie to bardzo ciekawiło. Zauważyłam jakiegoś mężczyznę zbliżającego się w stronę naszego oddziału. Zaczęłam panikować. Nagle przypomniałam sobie o zaklęciu, które mi babcia zaproponowała. - Confundus! - szepnęłam. - Nie wolno teraz wchodzić do sali. Najmocniej przepraszam - powiedziałam to takim przesłodzonym tonem na jaki było mnie stać. Odetchnęłam z ulgą, gdy zauważyłam jak mężczyzna udaje się spowrotem do poczekalni.
- Gotowe - usłyszałam za sobą. Prawie biegiem ruszyłam w stronę mamy. Nie wiem czego się spodziewałam. Może tego, że mama się od razu obudzi i mocno mnie przytuli? W każdym razie pozostała dalej nieruchoma. Spojrzałam wyczekująco na babcię. Wyczuła moją dezorientację i wyjaśniła - Margaret potrzebuje czasu na zregenerowanie sił. Pośpi jeszcze trochę. Myślę, że jutro powinna się obudzić. Wiele przeszła. Wracajmy do domu.
            Zjadłam późny obiad, właściwie kolację i poszłam do swojego pokoju. Babcia poinformowała tatę o całym zdarzeniu. Wyciągnęłam z szafy świeżą bieliznę i piżamę. Miałam zamiar się wykąpać. Nalałam wody do wanny i wlałam ulubione olejki. W łazience unosił się zapach owoców tropikalnych. Wyciągnęła telefon z kieszeni i położyłam na umywalce. Następnie rozebrałam się i weszłam do wanny. Relaksowałam się kilka minut po czym zadzwonił telefon. Nie chciałam odbierać. Zamknęłam oczy i odprężyłam się. Znów zadzwonił telefon. Byłam trochę poddenerwowana, ale ostatecznie postanowiłam to zignorować. Dzwonił tak jeszcze kilka razy, ale zagłuszałam to nucąc ulubione piosenki.W końcu osoba, która się do mnie dobijała dała sobie spokój. Zadowolona przestałam śpiewać i wróciłam do błogiego stanu ukojenia. Wtem usłyszałam wiadomość. Ktoś nagrał się na poczcie. Przewróciłam oczami.
- Olivia? Olivia! Musisz mi pomóc! Błagam pośpiesz się! - usłyszałam głos Amy w słuchawce. Wyskoczyłam z wanny i poślizgnęłam się lądując na ziemi. Uderzyłam ręką o szafkę i przeszył mnie koszmarny ból. Owinęłam się ręcznikiem i drugą ręką sięgnęłam po telefon. Wystukałam numer Amelii. Oby nie było za późno. Oby nie było za późno. Modliłam się. Po 4 sygnale odezwała się Amelia.
- Boże, co się stało? Gdzie jesteś? - dopytywałam.
- N-n-nie wiem. On mnie porwał. Jestem w...- połączenie się urwało. Byłam przestraszona. Po chwili zadzwonił telefon. Ze strachu nie umiałam odebrać. W końcu mi się udało.
- Jesteśmy na Mystic Falls street. W starej bibliotece - serce mi zamarło. To nie był głos mojej przyjaciółki.
- Ostatnio udało ci się uciec, lecz ja tak łatwo nie odpuszczam. Jeśli chcesz ratować przyjaciółkę bądź tu za 25 minut. Sama. - rozmówca się rozłączył. Byłam w szoku. Kim był ten facet? Draniem, który prawie doprowadził do śmierci mamy. W pośpiechu zaczęłam się ubierać. Suszyłam włosy zerkając nerwowo na zegarek. Mam 10 minut. Wyszłam przez okno żeby nie martwić taty i ruszyłam biegiem w stronę biblioteki. Na miejsce dotarłam 5 minut przed czasem. Ciężko dysząc weszłam do środka. Drzwi były otwarte. Stawiałam ostrożne kroki, gotowa w każdej chwili rzucić zaklęcie i się bronić. Było strasznie ciemno. Wyciągnęłam z butów różdżkę. - Lumos! - szepnęłam. Natychmiast zapaliło się światełko na końcu różdżki i oświetliło pomieszczenie. Nigdy tu nie byłam. Bibliotekę zamknięto dawno temu. Posuwałam się dalej słysząc nierówne bicie swojego serca. Doszłam do sali, która musiała być głównym pomieszczeniem w budynku. Było w niej pełno pułek z książkami. Były stare i poniszczone. Wszędzie było pełno kurzu i pajęczyn. Wzdrygnęłam się. Nagle dobiegł mnie krzyk dziewczyny. Tak bardzo mi znany. Ruszyłam pędem w tamtą stronę. Dobiegłam do piwnicy. Skąd w bibliotece piwnica? Świeciłam różdżką na wszystkie strony. Bałam się. Usłyszałam szelest za plecami. - Jestem już. Powiedz czego chcesz i wypuść ją - powiedziałam starając się powstrzymać drżenie głosu. W odpowiedzi usłyszałam donośny śmiech. Przeszły mnie dreszcze. Poczułam czyjś oddech na skórze. - Grzeczna dziewczynka. Wiedziałem, że przyjdziesz - przemówił do mnie. - Boisz się. Widzę to w twoich oczach - przesunęłam różdżkę w jego stronę. Oświetliłam mu twarz. To nie był ten sam gość, który katował moją mamę. Ten był o wiele młodszy. Miał wyostrzone rysy twarzy i czekoladowe oczy. Wpatrywałam się w niego przez chwilę. - Ojciec czeka na ciebie w głównym pomieszczeniu - a więc ten chłopak był jego synem. - Kłamiesz! Byłam tam. Nikogo nie było.
- To tylko iluzja. Zaprowadzę cię do prawdziwej - uśmiechnął się złośliwie. Podążałam za nim wciąż bacznie się rozglądając. Nie ufałam mu. Zatrzymał się tak gwałtownie, że wpadłam na niego.
- To tu.
- Eric jak miło! Czekaliśmy na was - stał w samym środku pomieszczenia. Przed nim klęczała Amy. Bez chwili wahania rzuciłam się w jej stronę. Zostałam uderzona w twarz i osunęłam się na ziemię. - Nie tak szybko. Najpierw zrobisz co ci karzę - uśmiechnął się szyderczo. - Eric'u sprawdź czy przyszła sama - zwrócił się do syna.
- Już to zrobiłem. Jest sama.
- Mów czego chcesz! - krzyknęłam.
- To proste. Widzisz... mojego syna ugryzł wilkołak i jak się pewnie domyślasz przeszła na niego klątwa wilkołactwa. Tylko czarownica może...
- Może zdjąć klątwę - dokończyłam za niego. - Dlatego jestem ci potrzebna.
Staliśmy przez chwilę patrząc sobie w oczy. Zupełnie nie wiedziałam jak mam to zrobić. Nagle moje rozmyślania przerwał głośny huk na górze. Wszyscy jak na komendę popatrzyli w sufit. Niespodziewanie w sali głównej pojawiła się Laurel. Byłam w szoku. Poruszała się z niezwykłą prędkością i mgnieniu oka była przy nas. Spojrzałam na mężczyznę. Zmierzył nienawistnym wzrokiem Laurel i przeniósł go na mnie.
- Miałaś być sama! - wysyczał przez zaciśnięte zęby. - Wyciągnął z płaszcza nóż i zbliżył się do Amy. - Nie! - krzyknęłam rzucając się na niego. Toczyliśmy walkę na śmierć i życie. Tylko jakie ja miałam szanse? Zwykła nastolatka przeciw silnemu mężczyźnie. Przywarł mnie do ziemi i uniósł rękę chcąc zadać śmiertelny cios, kiedy został ze mnie zepchnięty przez Laurel. Wstałam chwiejąc się na nogach. Zdążyłam zauważyć jak Eric się przemienia. Chciałam ostrzec jakoś Laurel, ale wszystko działo się zbyt szybko. Nim zdążyłam wydobyć z siebie dźwięk znalazł się przy nich. Wykorzystując sytuację skoczyłam w stronę Amy i odwiązałam jej ręce. Następnie zdjęłam jej worek z głowy i odwiązałam nogi. - Musimy stąd uciekać! - powiedziałam i wzięłam ją za rękę. - Laurel! Uciekamy!! - dziewczyna znalazła się sekundę później przy nas i pomagała mi prowadzić Amelie. Niestety dobiegli do nas szybko napastnicy i rzucili się w naszą stronę. Laurel walczyła z nimi zaciekle, ale prawda była taka, że nie miała szans mimo, że była od nich szybsza i silniejsza. Walczyła z Eric'em. Jego ojciec zniknął z pola widzenia. Szukałam go nerwowo wzrokiem. - Olivia! - usłyszałam cichy głos Amy. - Olivia uważaj! - odwróciłam się, by zobaczyć jak moja przyjaciółka zostaje ugodzona nożem w samo serce. Nie mogłam nic zrobić. - Nieee!! Nie umieraj! - klękłam przy niej. W jednej chwili świat mi się zawalił. - Nie opuszczaj mnie!!!
- Nie zmienisz losu. Kocham cię siostro - po jej policzku spłynęła łza. Patrzyła mi w oczy ze spokojem. - Ja też cię kocham - zdążyłam tylko powiedzieć. W jej oczach dostrzegłam pustkę. Odeszła. Moja najlepsza przyjaciółka, moja siostra, nie żyje. Ten drań ją zabił!! Krzyczałam. Krzyczałam ze złości, z rozpaczy, ze wszystkiego naraz. Podeszła do mnie Laurel i mocno przytuliła. - Już dobrze. Będzie dobrze. Cii - płakałam jak dziecko. Czułam się całkowicie bezbronna. Po chwili pojawiła się policja. Zabrali nas na zewnątrz. Nie przestawałam płakać. Wezwali karetkę. Kwadrans później była już pod biblioteką. Patrzyłam pustym wzrokiem jak zabierają Amelie. Moją Amelię. Położyli ją na noszach. Właśnie wtedy podbiegłam do niej i zaczęłam płakać. Pozwolili mi chwilę patrzeć na nią. Chwilę potem zakryli jej ciało i wsadzili do karetki. - Niee!! - krzyczałam. - Niee!!
-----------------------------------------------------------------------------------
Jej już 10 rozdział ;)) Mam nadzieję, że się podoba.
Wszystkiego najlepszego dziewczyny!

poniedziałek, 3 marca 2014

[9] W objęciu zła.
        Dzień w szkole był zwyczajny. Tak jak się spodziewałam, Amy bombardowała mnie pytaniami. Miałam już pomału dość. Przecież podwiózł mnie tylko do szkoły. O co tyle hałasu?!
- Podoba ci się- stwierdziła Amy biorąc ostatniego gryza kanapki.
- Podoba czy nie, to nie ma znaczenia- odpowiedziałam wzruszając ramionami. - Wielu dziewczynom się podoba.
- Umówiliście się? - spytała po chwili.
- Ile razy mam ci mówić, że nie?! - zaczynało mnie to pomału irytować. Ruszyłam przed siebie dając jej do zrozumienia, że to koniec rozmowy. Amy jest moją najlepszą przyjaciółką, ale czasami mnie denerwuje. No cóż, w każdej przyjaźni są jakieś sprzeczki. Stąpałam twardo po ziemi i wolałam wiedzieć na czym stoję. Dlatego właśnie Amelia jest moją przyjaciółką.          
         Pamiętam dzień, w którym się poznałyśmy. Pod koniec 3 klasy zauważyłam dziewczynkę w warkoczykach stojącą w łazience przy oknie. Płakała. Była nowa w mojej klasie toteż podeszłam. Do odważnych świat należy!
- Co się stało?- spytałam.
- N-n-nic, nieważne- odpowiedziała odwracając się. Tak, doskonale pamiętam ten dzień. Kolega z równoległej klasy podstawił jej haka i biedna przewróciła się prosto na nauczycielkę. Pani Bonnes krzyczała na nią tak głośno, że na korytarzu, gdzie zawsze było tyle hałasu, zrobiło się strasznie cicho. Wszyscy patrzyli na tą akcję z rozbawieniem. Szczególny ubaw miał Chris. Nieźle mu się ode mnie oberwało, ale to już inna historia. Ach te wspomnienia.
               Droga do domu dłużyła mi się niemiłosiernie. Zaczynałam wątpić czy w ogóle dojdę. Słońce grzało. Zaschło mi w gardle. Nagle zza zakrętu wyjechał czarny samochód terenowy. Nie widywało się takich tutaj, więc przystanęłam na chwilę chcąc zobaczyć kto z niego wysiądzie. To był błąd. Z samochodu wyskoczył jakiś mężczyzna i nim zdążyłam jakkolwiek zareagować wciągnął mnie to Jeep'a. Krzyczałam co sił w płucach. Próbowałam się wyrwać i prawie mi się to udało, kiedy poczułam ostry ból w okolicach czaszki. Straciłam przytomność.
                                                          ***
              Otworzyłam oczy. Leżałam w jakimś...lochu? Tak to dobre określenie. Było tu strasznie zimno. W dodatku strasznie bolała mnie głowa. Usłyszałam czyjeś głosy. Podniosłam się na łokciach by lepiej widzieć. Trochę mi się obraz rozmazywał, więc nie mogłam zidentyfikować rozmówców.
- Nie musiałeś jej tak mocno uderzać w głowę. Leży nieprzytomna od kilku godzin - mruknął z niezadowoleniem mężczyzna.
- Wyrywała się..- próbował tłumaczyć się drugi. - W dodatku krzyczała - oparł się o ścianę.
- Krzyczała - powtórzył  z irytacją mężczyzna z lekkim zarostem jak mogłam zauważyć.
- Mogłeś zatkać jej usta albo uderzyć ją chociaż lżej.
- Nie pomyślałem - przyznał. Był bardzo napakowany. Zaczęłam się bać. Czego ode mnie chcą?! Nagle napakowany mężczyzna zniknął w ciemnościach pozostawiając mnie sam na sam z tym drugim, który musiał być przywódcą. Odwrócił się w moją stronę i wbił we mnie wzrok. Wzdrygnęłam się. Po chwili wrócił osiłek ciągnąc za sobą kobietę.
- Mamo! - wyrwało mi się. Bez chwili wahania podbiegłam do niej. - Nic ci nie zrobili? Czego od nas chcą?! - próbowałam złożyć to w logiczną całość. Muszę być czujna. - Wypuśćcie nas! - nakazałam przybierając pozycję bojową. Przywódca się tylko zaśmiał. Śmiech wypełnij przestrzeń, w której się znajdowaliśmy. - Najpierw zrobisz co ci karzę, mała wiedźmo.
- Nie wydaje mi się! - mężczyzna był trochę zdziwiony moją postawą jednak szybko wrócił do siebie. - Abbadonie - skinął na mojego porywacza. Ten ruszył w moją stronę szykując się do ataku. Byłam jednak szybsza. - Impendimento!- krzyknęłam pewnym głosem, który rozbrzmiewał echem po lochach. Napastnik był w lekkim szoku. Ruszał się w spowolnionym tępie. Niestety nie dane mi było rozkoszować się tym małym zwycięstwem, gdyż drugi mężczyzna złapał mnie od tyłu w morderczym uścisku. Próbowałam się wyrwać.
- Zrobisz to co ci karzę albo...
- Albo co? Zabijesz mnie?! Nie boję się śmierci - udało mi się odwrócić i spojrzeć w jego oczy. - Martwa ci się przecież na nic nie zdam prawda? - brnęłam dalej. Mężczyzna rozluźnił uścisk aż w końcu zupełnie mnie puścił. Upadłam na twardą posadzkę. Byłam z siebie dumna. Niespodziewanie jednak skoczył w kierunku mamy i przyłożył jej nóż do gardła. - Masz rację - powiedział zadumany. - Ale jej śmierci nie chcesz, mam rację? - uśmiechnął się mściwie. - Więc jak będzie?? - czekał na moją odpowiedź. Przesunął nożem po szyi mamy. Ostrze przecięło jej skórę i wylał się mały strumyk krwi. Rozkoszował się jej bólem. - Nie!! Przestań!! - krzyczałam. Wtem usłyszałam głośny huk. Szukałam wzrokiem przyczyny tego zjawiska. Po chwili usłyszałam dźwięk uderzającego metalu. Odwróciłam się na pięcie. Byłam zdziwiona tym co zobaczyłam. Mama klęczała na ziemi próbując powstrzymać krwawienie, natomiast napastnik zwijał się z bólu. Łapał się za głowę i krzyczał. Bałam się. Bałam jak cholera. Wtedy poczułam czyjś dotyk na ramieniu. Wrzasnęłam przerażona. Uspokoiłam się jednak od razu. To babcia. Babcia przybyła nam na ratunek. Ze szczęścia rzuciłam się w jej objęcia i płakałam.

---------------------------------------------------------------------------------
Przepraszam, że nowy rozdział nie pojawiał się długo, ale nie miałam na niego pomysłu. Dziękuję, za wszystkie motywujące komentarze i porady. Jeśli zauważyłeś/aś błąd będę wdzięczna jeśli napiszesz o tym w komentarzu.