niedziela, 26 stycznia 2014

[5] Nie otwieraj drzwi...


Do pokoju wszedł Jake.
- Widziałaś mamę ? - spytał.
- Ostatnio o ... która jest godzina?
- Po 20:00.
Rany już ?! Siedziałam w swoim pokoju kilka godzin.
- Widziałam ją dzisiaj po szkole. - powiedziałam spokojnie. - Stało się coś?
- Nie ma jej w domu.
- Jak to nie ma? - zawsze jak gdzieś wychodziła informowała nas o tym.
- No tak po prostu nie ma.
Staliśmy tak przez chwilę w ciszy.
- Dzwoniłeś do niej?
- Tak...ma wyłączony telefon.
- Poczekajmy na tatę. Może on wie gdzie jest mama. - zaproponowałam.- W tym czasie zadzwonię do babci.
- Jak tam sobie chcesz. - powiedział wzruszając ramionami i wyszedł.
Sięgnęłam po telefon. Wyszukałam numer babci. Po krótkim sygnale usłyszałam niespokojny głos po drugiej stronie.
- Wszystko w porządku? - spytała babcia nim zdążyłam cokolwiek powiedzieć.
- Yyy...tak. Tylko mama gdzieś zniknęła.
- Jak to zniknęła?
- Nie wiem. Nie ma jej w domu. Nie powiedziała gdzie idzie.
Zapanowała cisza.
- Jest ktoś jeszcze w domu?
- Jake. Tata jest w pracy.
- Zadzwonię do ciebie za chwilę. Nie wychodź nigdzie. - rzuciła i się rozłączyła.
Zdziwiło mnie ostatnie zdanie. Dlaczego miałam nie wychodzić? Ta cała sytuacja wydała mi się dziwna. Mama znikająca gdzieś bez śladu. To do niej nie podobne. Rzadko wychodziła z domu, ale jeśli już wychodziła to zawsze o tym ktoś wiedział. Usiadłam na łóżku. Wzięłam pierwszą lepszą książkę i zaczęłam ją czytać. Po około 10 minutach zadzwonił telefon.
- Halo?
- Słuchaj mnie teraz uważnie.
- Dobrze - powiedziałam zdezorientowana.
- Pilnuj żeby Jake nigdzie nie wychodził. I nie otwieraj nikomu drzwi. Zasłoń wszystkie okna. Zaraz tam będę.
- Okey, ale dlaczego ?
Usłyszałam dzwonek do drzwi. Babcia się rozłączyła.
- Otworze ! - powiedział Jake i zbiegł po schodach.
- Jake nie !
Zgasły światła. Było zupełnie ciemno. Przerażona szukałam ręką włącznika. Stałam na schodach bojąc się ruszyć.
- Nie otwieraj drzwi. - nakazałam.
- Ale dlaczego? To pewnie tata. Wyluzuj. - nie musiałam na niego patrzeć żeby wiedzieć, że się ironicznie uśmiecha. Chciałam coś powiedzieć, ale Jake otworzył drzwi.
- Myślałem, że mi nie otworzycie. O widzę, że światło zgasło. - w drzwiach faktycznie stał tata. Odetchnęłam z ulgą. Zasłoniłam okna tak jak mi babcia kazała. Zostało już tylko to w moim pokoju. Cicho pomknęłam na górę. Zasłoniłam okno i wyciągnęłam z szuflady latarkę. W rogu dostrzegłam kij basebolowy. Pomyślałam, że mi się przyda. Wyszłam z pokoju. Nagle światła się zapaliły. Zdziwiłam się. Nikt w naszym domu nie zna się na elektryce. Zawsze musieliśmy prosić sąsiada o pomoc. Ruszyłam w stronę salonu. Coś było nie tak. Czułam to.
W kuchni natknęłam się na Jake'a.
- Idę do swojego pokoju. A tak między nami to tata chyba wziął się  za elektrykę. - uśmiechnął się do mnie i poszedł. Odprowadziłam go wzrokiem. Zachciało mi się pić. Odwróciłam się w stronę lodówki. Omal nie krzyknęłam z przerażenia. Przede mną stał tata.
- Jej tato wystraszyłeś mnie.-powiedziałam z wyrzutem. Uśmiechnął się.
Wyciągnęłam z szafki szklankę i nalałam sobie soku bananowego.
- Jak w pracy ? - spytałam. Nie otrzymałam odpowiedzi. Upiłam łyk soku i spojrzałam na tatę, a raczej tam gdzie go przed chwilą widziałam. Nie było go. Pewnie poszedł się położyć. Wzruszyłam ramionami. Zamknęłam lodówkę. Upuściłam szklankę, która rozbiła się oblewając mnie sokiem. Za drzwiami lodówki stał tata. Zaczęłam się trochę bać.
- Tato...! - nie dokończyłam, gdyż jego oczy zrobiły się szkarłatne. - Yyy...pójdę się już położyć. Dobranoc. - rzuciłam i ruszyłam w kierunku schodów. Zacisnął rękę na moim ramieniu uniemożliwiając mi dalszych kroków. Zaczęłam panikować. Próbowałam się wyrwać. To na pewno nie był mój tata. Na moich oczach '' tata'' zaczął się przeobrażać. Pomyślałam o kiju basebolowym opartym o lodówkę. Szybkim ruchem sięgnęłam po niego i uderzając w napastnika wyswobodziłam się z uścisku. Czym prędzej pobiegłam na górę i zabarykadowałam drzwi.
- Hej, co jest? Po co ci ten kij ?- spytał  Jake zdziwiony. Co on robił w moim pokoju? A może to również nie jest mój brat! Zwróciłam kij w jego stronę.
- Odbiło ci? Odłóż ten kij.- zacisnęłam ręce na rękojeści.
- Udowodnij, że TY to ty. - wycedziłam.
- Ale jak?! - zamachnęłam się. - Dobra czekaj. Pamiętasz te słuchawki? Te od babci. No więc, kiedy byłaś w szkole to wpadli do mnie kumple i....tak się złożyło, że pożyczyliśmy je i się gdzieś zapodziały. Szukałem wszędzie. Potem ty wróciłaś i przesłuchałaś wszystkich...resztę wydarzeń już znasz.- dokończył. Opuściłam kij i przyłożyłam mu z liścia.
- To za te kłamstwa!
Coś huknęło o drzwi. Po chwili otworzyły się. Stanęłam przed bratem chcąc go obronić. W drzwiach stała babcia.
- Szybko ! Pospieszcie się. Za mną do samochodu.-rozkazała. Posłuchaliśmy jej. Po chwili siedzieliśmy już w czarnym  volvo.
- Co to było?- spytałam, kiedy z piskiem opon wyjechaliśmy na ulicę.
- Chimera.
- Chimera?! Nic mi to nie mówi. - powiedziałam.
- To ziejący ogniem potwór. Ma głowę lwa, ciało kozy i ogon węża. Mitologiczny stwór.
- Ale jakim cudem ta cała Chimera znalazła się w naszym domu?!- żądałam wyjaśnień.
- Tego się dowiemy. - zajechaliśmy pod dom babci.- Wysiadajcie.
Weszliśmy do środka. - Napijecie się czegoś ?- pokręciliśmy przecząco głowami. Babcia zniknęła w kuchni.
- O co tu chodzi?! Mamy nie ma, tata to nie tata, nasz dom ledwo stoi.....żądam wyjaśnień!- krzyknął  Jake poirytowany.
- To nie takie proste. Ja też nie wiem o co w tym wszystkim chodzi, jasne?!- byłam na granicach wytrzymałości.- Skąd ja mam to wiedzieć?! Gdybyś nie otworzył tych cholernych drzwi...
- Właśnie...drzwi. Skąd wiedziałaś żeby ich nie otwierać?! Dlaczego pozasłaniałaś okna, groziłaś mi tym kijem i sprawdzałaś mnie?!
- Bo...- nie wiedziałam co powiedzieć.
- Dosyć tych wrzasków!- powiedziała babcia.- Idźcie spać. Jutro się czegoś dowiemy. Nie zniosę sprzeciwu!
- Ale co z tatą ? - spytałam zmartwiona. - Tym prawdziwym.
- Zostawiłam mu wiadomość. Myślę, że Chimera wróci do swojego pana. Na tę noc to koniec.
Ruszyliśmy do pokoju gościnnego. Spojrzałam na Jake'a. Unikał mojego wzroku. Było po północy. Przebraliśmy  się w ciuchy, które nam babcia przyniosła i poszliśmy spać.
----------------------------------------------------------
Mam nadzieję, że miło się czytało. Liczę na komentarze ;3

wtorek, 21 stycznia 2014

[4] List.
Kolejne dni mijały zwyczajnie. No może nie do końca zwyczajnie. Ciągle ktoś się na mnie dziwnie patrzył i wymieniał szeptem uwagi na mój temat. Nie było to przyjemne, ale dało się przyzwyczaić. Zauważyłam Amy stojącą  przy szafce. Posłałam jej uśmiech. Musiałyśmy się rozstać na godzinę, gdyż miałyśmy trochę inne zajęcia. Amelia wyciągnęła z szafki wielką teczkę i usiłowała ją wsadzić do torby.
- Po co ci taka wielka?
- Będziemy dzisiaj rysować na większym formacie. Nie mogę się doczekać. To będą moje pierwsze zajęcia.
- Na pewno ci się spodoba. Nawiązując do tego, że są to twoje pierwsze zajęcia- zaakcentowałam-  to skąd wiesz co będziecie robić?
- Dowiedziałam się od Emily.
- Od Emily?!
- Tak. Wiesz...nie jest wcale taka wredna na jaką wygląda.
Zadzwonił dzwonek.
- To do zobaczenia - rzuciła i oddaliła się.
- Cześć. Powodzenia ! - krzyknęłam za nią.
Poszłam w swoim kierunku. Lubiłam, kiedy korytarz był taki pusty. Czułam się swobodniej. Mijałam zakręt. Od drzwi  teatru dzieliło mnie kilka kroków. Zadowolona przyspieszyłam. Nagle poczułam silny ból w okolicach kręgosłupa. Chwilę potem zaliczyłam bliskie spotkanie z podłogą.
- Au ! - jęknęłam. Podniosłam wzrok usiłując zobaczyć co było powodem mojego upadku.
- Przepraszam, nie zauważyłem cię. - powiedział Matt, jeden z braci Collins'ów. Był obiektem westchnień prawie każdej dziewczyny w szkole. Czułam się głupio. Przede mną stał Collins we własnej osobie, a ja ofiara losu leżałam na ziemi. Zarumieniłam się i natychmiast się podniosłam. Zignorowałam wyciągniętą w moją stronę rękę.
- Nic ci nie jest? - spytał wyraźnie przejęty.
- Nic. Będę miała ewentualnie wielkiego siniaka. Do wesela się zagoi. - zaśmiał się, a ja ze wstydu nie wiedziałam gdzie oczy podziać. Zdałam sobie nagle sprawę, że jestem już spóźniona.
- Muszę iść, cześć. - powiedziałam usiłując zachować się swobodnie. Prawie mi się to udało. Mówiąc prawie miałam na myśli to, że pomyliłam drzwi i ... weszłam do toalety. Nie takie straszne można by pomyśleć. Też bym tak powiedziała, ale w moim przypadku była to męska toaleta. Usłyszałam za sobą donośny śmiech. Wolałam się nie odwracać, więc poszłam przed siebie.
- ..... będziemy wystawiać ...
- Yyy...przepraszam za spóźnienie. - powiedziałam.
- Nie szkodzi Olivio, każdemu się może zdarzyć. Usiądź już. Jack da ci scenariusz. Masz szczęście, bo jeszcze nie przydzieliliśmy wszystkich ról.
Zerknęłam na tekst. Sztuka miała tytuł ,, Dziesięciu Murzynków''. Napisała tę powieść Agatha Christie. Znałam ją jako tako.
- Jakieś propozycje ? - spytała pani Morgan. Była stosunkowo młodą nauczycielką. Chyba najmłodszą w szkole. Szybko znalazła z nami wspólny język. Miała średniej długości, rude włosy opadające falami na  ramiona. Była ładna. Nie za gruba. Taka w sam raz. Bardzo ją lubiłam.
- Ja mogę zagrać Emily Brent. - powiedziała Lucy.
- Ja z chęcią zagram generała MacArthur'a. - wtrącił się Daniel.
- Wspaniale ! - uradowała się pani Morgan.
I takim oto sposobem przydzieliliśmy role. Miałam zagrać Verę Claythorne. Miałam najwięcej tekstu do nauczenia. Nie przeszkadzało mi to. Omawianie sztuki zajęło nam sporo czasu, więc równo z dzwonkiem wyszliśmy z teatru.
                                                        ***
Reszta lekcji minęła spokojnie. Szłam właśnie wąską dróżką do domu. Niebo było dzisiaj  pochmurne. Miałam nadzieję, że nie będzie padać. Lubię deszcz, ale ubrałam dzisiaj moje ulubione rurki. Idąc taką dróżką skazane były na ubłocenie. Tak rozmyślając szłam dalej. Z zamyślenia wyrwał mnie potężny huk. Chwilę potem zaczęło lać jak z cebra. Przyspieszyłam aż w końcu zaczęłam biec. Moim oczom ukazała się furtka. Jestem na miejscu. Podeszłam do skrzynki na listy sprawdzając czy przyszło coś nowego. Wyciągnęłam z niej list. Pachniał lawendą. Babcia. Z uśmiechem na twarzy weszłam do domu. Zdjęłam przemoczoną bluzę i rzuciłam na krzesło. Później ją powieszę. Głodna jestem.
- Co na obiad? - spytałam schodząc na dół.
- Spaghetti.
- Mmm...- zajęłam miejsce przy stole. - Taty jeszcze nie ma ?
- Nie. Wróci dzisiaj później. Smacznego.
Zabrałam się za jedzenie. Kiedy skończyłam wsadziłam pusty talerz do zmywarki i poszłam do swojego pokoju.
Mój pokój był całkiem zwyczajny. Jak w każdym było w nim łóżko, okna, drzwi, szafa z ubraniami itp. Ogólnie to mi się podobał. Usiadłam na pufie i wzięłam do ręki gitarę. Zagrałam krótką melodię. Po niej kolejną, i jeszcze jedną. Tak zeszło mi po południe.
Chciałam napisać sms'a do Amy. Wyciągnęłam telefon i poczułam jakąś kartkę. Był to list od babci. Rany, zupełnie o nim zapomniałam ! Przeleciałam wzrokiem tekst. Zawierał krótką informację.
'' Jutro o 15. ''
                          Babcia

Przełknęłam głośno ślinę. Wiedziałam o co babci chodziło. Szczerze mówiąc to bałam się trochę tej pierwszej lekcji. Nie wiedziałam czego się spodziewać. Żeby dowiedzieć się czegoś wyciągnęłam książkę od babci. Nie mogłam jednak nic z niej wyczytać. Wcześniej nie zwróciłam uwagi na tekst tylko na wygląd i rysunki. Książka pisana była niezrozumiałym dla mnie językiem. Poszperałam trochę w internecie, ale nic mi to nie dało. Książka pisana była ręcznie, więc nie mogłam dokładnie zidentyfikować wyrazów. Zrezygnowana schowałam książkę. Usłyszałam pukanie do drzwi.
----------------------------------------------------------------------------
Rozdział taki sobie. Pisałam go na szybko. Zmotywowały mnie wasze komentarze. Dziękuję ;3 Mam nadzieję, że pod tym rozdziałem również jakieś się znajdą.


sobota, 18 stycznia 2014

[3] Głowa w chmurach.

* Lauren *

Renesved. Zwykłe, nudne miasteczko takie jak inne. Widziałam takich na pęczki. Nie mogę pojąć po co te ciągłe przeprowadzki. Jakby nie można było mieszkać w jednym miejscu. Ostatnie dwa zdania wypowiedziałam na głos.
- Skarbie, już to przerabiałyśmy milion razy. - odezwała się mama stojąc przy drzwiach.
- A ty znowu mnie kontrolujesz ?!
- Dlaczego tak uważasz ?
- Bo cały czas mnie obserwujesz i często stoisz za moimi drzwiami. I na dodatek podsłuchujesz.
-  Martwię się o ciebie... - westchnęła.
- Niby czemu ?
Nie usłyszałam odpowiedzi, gdyż  mama opuściła mój pokój. Chciałam się dowiedzieć dlaczego ostatnio jest taka .... inna. Zeszłam na dół. Mama stała przy oknie.
- Czyż natura nie jest piękna ?
- Nie zmieniaj tematu mamo. Chcę się dowiedzieć dlaczego mnie tak  kontrolujesz ?
- A nie mogłabyś...
- Nie nie mogłabym ! - weszłam jej w słowo.
- Widzę, że nic przed tobą nie ukryję. Dobrze więc... Po śmierci Bailey nie jesteś sobą. Opuściła cię wszelka radość i nie cieszysz się w ogóle życiem. Powinnaś to zmienić Lauren.
 - Zmienić ?! Chyba nie mówisz poważnie !
- Lauren, każdy człowiek umiera. - powiedziała spokojnie .
- Tak, ale to nie znaczy, że mamy o nim zapomnieć !
- A czy ja mówiłam o zapomnieniu ? Chodziło mi o to żebyś poznała nowych przyjaciół, żebyś znów się uśmiechała i była tą samą osobą co dawniej. - dokończyła cicho.
- Ty nic nie rozumiesz prawda ? Nigdy nie rozumiałaś i nigdy nie będziesz !!! - wybiegłam z płaczem do swojego  pokoju i zamknęłam się w środku.
                                                                               ***
* Olivia *

Zadzwonił dzwonek na pierwszą lekcje.
- Proszę wejść do klasy.
Matematyka. Jedna z najgorszych lekcji. Idzie mi chyba najgorzej ze wszystkich przedmiotów. Chociaż...nie, jest jeszcze fizyka. Nie mam dobrych ocen z nauk ścisłych. Jestem raczej humanistką.
- Proszę przestać rozmawiać ! William usiądź na miejsce.
Zaśmiałam się. Co lekcje to samo.
- Coś cię bawi, panno Leander ?! - podeszła do mnie.
Od pierwszej klasy mnie nie lubi. I wzajemnie. Czepia się o wszystko.
- Nie. - moja odpowiedź była krótka.
Wtedy do klasy weszła Amy.
- Przepraszam za spóź...
- Amelio Sulivan ! Dlaczego się spóźniłaś ? Lekcja się już zaczęła.
- Ja...
- Siadaj !!!
Amy rzuciła mi pytające spojrzenie i usiadła koło mnie.
- Nic nie mów.- powiedziałam cicho.
                                                 ***
Lekcja trwała już dobre 15 minut. W tym czasie dowiedziałam się, że dostałam 3 z kartkówki. Podziękowałam szeptem Amelii. Gdyby nie ona miałabym jak nic 1. Spojrzałam za okno. Boisko szkolne wyglądało tak samo. Duże, zielone ....
Niebo było błękitne. Dokładnie takie jak lubię. Zero chmur. Zamknęłam oczy. Pomału odpływałam. Wyobrażałam sobie siebie leżącą na łące i rozkoszującą się słońcem. Dookoła mnie latały kolorowe motyle. W dali słychać było szum wody. Owiewa mnie przyjemny wiaterek. Otwieram oczy. Przede mną stoi coś na wzór trolla. Chwila ....trolla ?! Nie, zaraz. To.... O Boże to pani Rodrigez.
- Olivio Leander ! To zniewaga nauczyciela! Dostajesz uwagę.
Byłam wściekła. Nie moja wina, że prowadzi nudne lekcje. Ale żeby zaraz uwagę !
Kątem oka zobaczyłam jak Amelia  skrobie coś na kartce. "  Ale ją pojechałaś..."
Zdziwiłam się. Przecież ja nic nie powiedziałam. Nabazgrałam szybką odpowiedź:
"  Co ja powiedziałam? "   Odpowiedziała natychmiast. "" Nazwałaś ją trollem".
Oj...nie ujdzie mi to na sucho.
                                                    ***
Szykowałam się do wyjścia z klasy.
- Leander zostań.
Wolno ruszyłam w jej stronę.
- Jesteś bezczelna ! Zachowujesz się jak idiotka! ( tak właśnie powiedziała).
- Ale ja....
- Będziesz zostawać po lekcjach w każdy poniedziałek do końca miesiąca.
- Nie mogę ! Mam zajęcia wokalne.
- Nie obchodzi mnie to! Masz zostać i już.
Nikt mi nie będzie mówił co mam robić, a czego nie. Śpiew jest dla mnie ważny. Tak samo jak aktorstwo. Wyprowadziła mnie z równowagi.
- A mnie nie obchodzi co pani mówi ! Będę chodzić na te zajęcia i pani nie ma prawa mi tego zabronić !
Ops. Wezbrał się we mnie taki gniew, że nie kontrolowałam tego co mówię. Rozejrzałam się do okoła. Jak ja nienawidzę tej klasy. Pani Rodrigez podeszła do mnie i szarpnęła mnie za ramię.
- Przegięłaś moja panno ! Idziemy do dyrektora.
- Niech mnie pani puści !!!!
Ponownie dostałam szału.
Kartki zaczęły wirować i latać po całej klasie. Drzwi zamknęły się z hukiem. Okna rozbiły się na tysiące małych kawałeczków. Nauczycielka popatrzyła na mnie przerażona.
- Coś ty zrobiła ?
- T-to nie ja...- wybełkotałam.
                                                             ***
Rodzice musieli zapłacić za szkody, a mnie czekała wizyta u psychologa. No cóż...mogło być  gorzej. Prawdę mówiąc byłam pewna, że wyrzucą mnie ze szkoły. Dyrektor stwierdził, że pani Rodrigez należy się urlop, więc mam ją z głowy na jakiś czas. Wieści rozchodzą się w naszej szkole błyskawicznie. Każdy już wiedział co się wydarzyło. Bałam się. Coś takiego nie powinno się nigdy wydarzyć. To nienaturalne. Musiałam pilnie porozmawiać z babcią. Co nie było takie proste zważywszy na mój szlaban.
Udało mi się przekonać rodziców.Ubrałam buty i wyszłam.
                                                            ***
Stałam na progu. W drzwiach pojawiła się babcia.
- Jesteś. Wiedziałam, że przyjdziesz. Wejdź.
Ominęłam babcię i weszłam do środka. Zamknęła drzwi i mocno mnie przytuliła. Rozpłakałam się. Babcia trzymała mnie w niedźwiedzim uścisku aż w końcu poszła po chusteczki. Usiadłam wygodnie w fotelu. Obserowałam Midnight. Tak nazywała się czarna kotka babci. Posadziłam ją na kolanach i delikatnie głaskałam. Babcia zeszła na dół.
- Miałam tyle lat co ty, kiedy wydarzyło się coś podobnego. - powiedziała. - Zawiesili mnie w prawach ucznia. Oczywiście moja mama, twoja prababcia ingerowała w szkole i mogłam wrócić spowrotem. Ale podobnie jak ty byłam przerażona. Czy teraz już wiesz kim jesteś ?- dokończyła pytaniem.
Skinęłam głową. - Ale skoro ty jesteś..czarownicą....i wychodzi na to, że ja też,to mama też nią jest ?
- Nie.. ten dar nie pojawia się w każdym pokoleniu. Twoja mama nic nie wie. I niech tak pozostanie.
- A dziadek wie ?
- Nie.
Nastała głucha cisza. Nie mogłam jej znieść, więc spytałam :
- Więc...ta stara książka, którą mi dałaś... to coś w rodzaju księgi czarów ?
- Tak...jest ich wiele, ale powinnaś zacząć od podstaw.
- To prawda, że każda czarownica ma czarnego kota ? - wiem głupie pytanie.
- Nie. - zaśmiała się. - Midnight jest kimś w rodzaju opiekuna. Czuwa nade mną i moja moc dzięki niej jest silniejsza. Oczywiście opiekunem nie zawsze jest kot. - spojrzała na mnie. - Zastanawiasz się pewnie jakiego ty będziesz mieć opiekuna, prawda ?
Przytaknęłam.
- Niestety nie mogę ci powiedzieć, gdyż sama nie wiem. Opiekun sam cię znajdzie. Proponuję, abyś odwiedzała mnie częściej...to będą nasze sekretne lekcje..co ty na to?
- Przyda mi się pomoc. Dziękuję babciu.
                                                   ***
Wróciłam do domu. Czułam się zdecydowanie lepiej. Sprawdziłam telefon, którego na szczęście rodzice mi nie zabrali. Pięć nieodebranych połączeń. Oczywiście od Amy.
Oddzwoniłam do niej.
- Halo?
- Cześć, to ja.
- Cześć...jak się czujesz?
- Już lepiej, dzięki.
- Napisałaś wypracowanie z polskiego ? Nie ma za co.
- Ops.
- To pisz...do jutra.
- Pa.
Rozłączyłam się. Kompletnie zapomniałam o tym wypracowaniu. Wzięłam kartkę i coś do pisania. Tematem było -  "   Opisz jak spędzasz wolny czas"  . Jakby to kogoś obchodziło. Usiadłam przy biurku i zabrałam się za pisanie.
----------------------------------------------------------------------------------
Mam nadzieję, że rozdział się podoba. Z chęcią przeczytam inne blogi z opowiadaniami dlatego też możecie zostawić w komentarzu link do swojego bloga.   ;3

wtorek, 14 stycznia 2014

[2] Zapach lawendy.

To musi być ona....ale jak?
Podeszłam do biurka i wyciągnęłam z szuflady kamień księżycowy. Mój ulubiony. Zawsze, gdy go brałam czułam się pewniej. Zamknęłam oczy. Ujrzałam stary ogród.
*Ten stary ogród - tak przyjazny za dnia - nocą zmieniał się nie do poznania. Znikały gdzieś wszystkie kolorowe kwiaty, natomiast na pierwszy plan wysuwały się stare i pomarszczone drzewa. Wiatr nie gwizdał już wesoło wśród gałęzi, tylko zawodził ponuro jak upiór. Rosnące tu i ówdzie kępy chwastów, odważniej wychylały swoje głowy, zagłuszając wątłe trawy. Każde miejsce w ogrodzie, każda roślina i każda rzeźba wyglądały zupełnie inaczej.
Główna ścieżka, niegdyś wysypana suchym piachem lśniła w świetle księżyca. Na jej końcu znajdowała się stara, rozpadająca się fontanna. W nocy, z daleka wyglądała jak kształt olbrzymiego ciemnego zwierza, który przyczaił się upatrując zdobyczy. Z bliska sprawiała wrażenie siedliska najokropniejszych istot. W niskim otaczającym ją murku ziały czarne szczeliny. Ozdobne rzeźbienia wyglądały jak ostre i szpiczaste zęby. Czarne zacieki i plamy mchu przypominały przypominał krew. Ten ponury obraz dopełniały gęste, smętnie powiewające pajęczyny, które pająki na próżno starały się naprawić. Obok wyrastał mały zagajnik z młodych drzewek. Wyrósł on zupełnie sam, z nasion, które leżały w ziemi od lat. Rosły w nim głównie małe kasztanowce. Były one chyba najbardziej ruchliwymi roślinami w ogrodzie. Ich gałęzie nieustannie się chwiały, liście okręcały się zwijały i rozwijały, nie zawsze zgodnie z ruchem wiatru. Czasem nawet wiatr ucichł a zagajnik wciąż się poruszał. Stare drzewa patrzyły na to ze zdziwieniem. Ich czarne powykręcane gałęzie nigdy się nie poruszały, czasem tylko drgał jakiś mały listek. Drzewa te były olbrzymie. Wyglądały jak najprawdziwsi entowie, którzy weszli do ogrodu prosto ze Śródziemna. Czasem miało się wrażenie, ze wśród gałęzi dostrzega się błyszczące oczy, a ciemne listowie to tak naprawdę włosy lub broda. Żadne zwierzęta nie odważyły się na nie wchodzić, jednak w rozłożystych krzewach, których pełno było w ogrodzie odbywało się prawdziwe nocne życie. Zawsze słychać w nich było ciche szelesty, piski, trzaski i mlaskania. Zwierzątka były jednak niewidoczne i tak naprawdę nie wiadomo było, kto wydaje te wszystkie odgłosy. Wśród największego skupiska krzewów, nieopodal kasztanowego zagajnika stała najstarsza rzeźba w ogrodzie. Przedstawiała ona wysokiego mężczyznę. Inne rzeźby w ogrodzie były pokryte ptasimi odchodami, jednak ta pozostała nietknięta. Tylko nieubłagany czas nie potraktował jej z należytym szacunkiem. Była obtłuczona jeszcze bardziej niż fontanna. Postaci brakowało prawej ręki i całego ucha. Mchy zarosły już prawie cały postument, jednak nadal można było przeczytać stare, rzeźbione litery: ? hr. Vlad Dracula Palownik ? założyciel ogrodu?.
Nocą, ogród godny był swojego załóżyciela. Nieprzystępny i nieprzyjazny nie życzył sobie żadnych gości. Stare drzewa były dobrymi strażnikami. Tworzyły wokół ogrodu zaporę nie do przebycia. Wyciągały przed siebie ostre gałęzie, jakby w geście ostrzeżenia. Ogród w nocy nie chciał nikogo wpuszczać. Po to, aby w dzień znów stać się przyjaznym zakątkiem, jakby fragmentem starej puszczy.*
Wypuściłam kamień z ręki. Potoczył się  po biurku i spadł na miękki dywan. Podniosłam go. Ponownie zamknęłam oczy.
Przede mną leżała kobieta. Była martwa. Zrobiłam krok do tyłu. Nad nią pochylała się tajemnicza dziewczyna. Ubrana była w piękną suknię jaką zwykły nosić damy w średniowieczu. Okryta była w czarną pelerynę zakrywającą głowę. Podeszłam bliżej. Wtedy dziewczyna odwróciła się w moją stronę. Zmroził mnie ten widok. Jej twarz była cała w krwi. Sądząc po lśniących kłach nie była to jej krew. Patrzyła na mnie zielonymi oczami. Wcale się nie bałam. Poczułam tylko gniew. Nie miałam wątpliwości kim, a raczej czym była. Najbardziej jednak przeraziło mnie to.....że piękną istotą, którą widziałam przed sobą była Lauren.
Odłożyłam kamień. Powinnam się już położyć.
                                                                          ***
- Olivia ! Śniadanie.
Zzz....
- Olivia !
Zzz....
- One Direction w telewizji !
Wyskoczyłam z łóżka i pognałam do salonu.
" Story of my life i take her home...."
- Skarbie .....
- Cicho !
- Olivio !
- Nie teraz mamo !
- Ah .....ten twój zespół. - westchnęła i poszła do kuchni.
Kiedy piosenka się skończyła poszłam do kuchni.
- No nareszcie jesteś ! Siadaj, zrobiłam ci naleśniki.
- Mmm...dzięki.
Zabrałam się do jedzenia. Jak ja uwielbiam naleśniki.
- Wychodzisz gdzieś dzisiaj?
- Nie wiem. Amelia jeszcze nie dzwoniła
Dokończyłam jedzenie i wstałam od stołu. Dostałam właśnie esemesa.
" Masz dzisiaj czas ? "  "Mam" - odpisałam. " To 20 po 13 koło starej biblioteki."
20 po 13 ? Popatrzyłam na zegar wiszący w kuchni. Mam jeszcze ponad godzinę. Poszłam na górę i wzięłam prysznic. Od razu lepiej. Zrobiłam lekki make- up i wypsikałam się ulubionymi perfumami. Spojrzałam w lustro. Nie wyglądam tak źle... Zbiegłam na dół.
- Mamo...widziałaś może moje spodnie ? No wiesz...te czerwone...nie mogę ich znaleźć...?
- Tak kochanie. Są w praniu.
Cholera ! Trudno ubiorę inne.
- Chyba się nigdzie nie wybierasz, prawda ?
- A czemu ? - spytałam zdezorientowana.
- Bo jedziemy do dziadków. - do rozmowy wtrącił się tata.
- Akurat dzisiaj?
- Tak dzisaj. A twoim obowiązkiem jest tam być z nami.
- Ale...ja już umówiłam się z Amy.
- To musisz odwołać spotkanie. Przykro mi. Z Amelią widzisz się codziennie.
Powlekłam się na górę w celu znalezienia telefonu. Jest zguba ! " Sorry dzisiaj nie mogę. Jadę do dziadków. xoxo ". Wysłałam esemesa.
- Gotowa ?
- Gotowa.
- No to jedziemy.
                                                                 ***
Weszliśmy do środka. Poczułam zapach lawendy. Babcia zawsze ozdabiała nią cały dom.
- Opowiadajcie zaraz co tam u was słychać ?
- Nic w sumie. Wszystko po staremu. - powiedział tata.
Usiadłam wygodnie w fotelu.
- A gdzie dziadek ? - spytałam.
- W garażu. Właśnie szykuje się na ryby.
- O na ryby się wybiera ?! Pójdę z nim. - powiedział z entuzjazmem tata. - Chodź Jake.
- Nie....tylko nie na ryby. To nudne ! - tata zmroził go spojrzeniem. - Chociaż...czemu nie?
Niedługo potem przyszedł dziadek i zabrał męską część rodziny nad jezioro. Ahh....nareszcie pozbyłam się Jake'a. Rozkoszowałam się tą chwilą.
- Pójdę przygotować obiad. - powiedziała.
Jak widać nie dane mi było rozkoszować się tą chwilą, bo mama powiedziała :
- Siedź mamo ! Ja się wszystkim zajmę. - i wyszła.
- Więc....jak ci idzie w szkole ?
Standardowe pytanie dorosłych, kiedy próbują nawiązać kontakt.
- Dobrze. Tylko ostatnio nie mogę się skupić. - nie wiem czemu to powiedziałam. Po prostu poczułam, że mogę jej wszystko powiedzieć. - Źle ostatnio sypiam - kontynuowałam.
Babcia podeszła do kominka. I zdjęła coś z pułki.
- Masz. To powinno pomóc. Jeśli koszmary się nasilą to przyjdź do mnie. Dam ci więcej.
Wręczyła mi pare gałązek lawendy.
- Co mam z tym zrobić ? - spytałam głupio.
- Połóż je w swoim pokoju. Gdziekolwiek chcesz. Jedną powieś nad łóżkiem.
- Skąd te koszmary ?
Babcia wzięła głęboki wdech - Pamiętasz jak ci opowiadałam o naszych przodkach ?
                                                              ***
Leżałam z oczami wbitymi w sufit. Odtwarzałam w głowie dzisiejszy dzień. Właściwie to co mi babcia powiedziała. Przecież to niedorzeczne. Sądziłam, że to tylko jakaś bajka, zmyślone opowiadanie. Nadal tak sądzę. Ale myśl o tym nie daje mi spokoju.
Do pokoju wszedł tata.
- Mam coś dla ciebie. - wręczył mi jakąś starą książkę.
- Co to jest ?
- Babcia kazała ci to przekazać zaraz po tym jak zaczełaś ją unikać.
- Ja wcale nie....
- Muszę już iść. Dobranoc.
Delikatnie otworzyłam książkę. Miała chyba ze sto lat. Były w niej jakieś wiersze i pojedyncze obrazki. No pięknie ! Babcia dała mi jakąś książkę z bajkami. Zdenerwowana zamknęłam książkę i rzuciłam ją na biurko. Wtedy wyleciał z niej list. Zaadresowany był do mnie. Popatrzyłam pytająco na książkę, jak gdyby miała mi coś powiedzieć. Podniosłam list i usiadłam na łóżku.
" Droga Olivio,
   A wiesz, że jak byłam mała to marzyłam o takim  małym skrzacie, co ma pokój w moim   uchu i podpowiada mi co powinnam zrobić? Który wybór byłby lepszy? Czasem zamiast skrzata wyobrażałam sobie Calineczkę, którą chowam sobie do kieszeni. Dziś już to mam. Choć to nienamacalna Intuicja, a nie żaden skrzat, z całą pewnością jest we mnie i rozsądnie mi doradza. Jestem czarownicą. I ty również drogie dziecko. Na początku nie jest łatwo. Z czasem jednak jest coraz lepiej. Przekazuję ci tą książkę z myślą, że mądrze ją wykorzystasz. Gdybyś tylko potrzebowała pomocy to wiesz gdzie się udać. Sądzę jednak, że dasz sobie radę.
  W kopercie znajdziesz srebrny łańcuszek. Będzie ci przypominał o tym kim jesteś."                                                                                                                                  Zawsze kochająca Babcia
Jestem w kropce. Nie wiem co mam o tym wszystkim myśleć. Głowa mnie boli od tego wszystkiego. Schowałam list do szuflady. Spojrzałam na książkę. Może jednak jest w tym ziarenko prawdy. Wzięłam do ręki łańcuszek. Zawieszka była kształtu pół księżyca. Pobobał mi się. Zawiesiłam sobie go na szyi i położyłam się spać.
To był długi dzień ....
------------------------------------------------------------------------------------------------
*Opis z jakiejś strony internetowej
 Co o tym myślicie ?Liczę na miłe komentarze.  xoxo
|1| Chcę wam przedstawić nową uczennicę..

- Ziemia do Olivii !! Żyjesz?
- C-co? - Amelia jak zwykle wyrwała mnie z zamyślenia. Od 3 lat zastanawiam się jak ona to robi...
- Pytałam czy pomożesz mi  w tym zadaniu ?
- Yyy...jasne.
Po chwili do klasy wszedł dyrektor.
- Chcę wam przedstawić nową uczennicę. To jest Lauren. Przyjechała do nas z...
- Co to za jedna? - szepnęłam do Amelii
- Bo ja wiem...jakaś nowa.- dałam jej kuksańca w bok
- Tyle to ja też wiem !
- Ładna jest. Emily ma konkurencję...
Przyjrzałam się jej uważnie. Długie, czarne włosy oplatały jej delikatną, oliwkową cerę. Patrzyła na jakiś martwy punkt przed sobą. Ubrana była w krótkie jeansy i zwykły T-shirt, który widziałam na wystawie w Troll'u. Faktycznie była ładna. Miałam wrażenie, że gdzieś już ją widziałam...ale gdzie?
                                                                 ***
- Oliviaaa !!! - do mojego pokoju wleciał jak burza Jake.
- Czego się tak drzesz debilu ?!
- Oddawaj słuchawki !
- Jakie słuchawki ? - udałam zaskoczoną
- Dobrze wiesz jakie ! Oddaj je natychmiast !
- Ale ja nie wiem o co ci chodzi. - powiedziałam niewinnie
- Oddaj je albo powiem mamie gdzie wczoraj byłaś !
Ops! Tego nie przewidziałam.
- Skąd wiesz?
- Chodzisz jak słoń, a poza tym głupi nie jestem.
Chodzę jak słoń ?! Już ja mu pokażę !
- Oddasz mi je czy mam zawołać mamę ?!
No dobra później się odwdzięczę za tego słonia.
- Masz i spadaj stąd ! - rzuciłam mu słuchawki
- Mądra dziewczynka - trzasnął dzwiami
Ugh...jak ja go nie cierpię ! Chciałam tylko muzyki posłuchać, bo moje słuchawki magicznie zniknęły. Właśnie magicznie to dobre określenie. Tydzień temu dostałam nowiutkie słuchawki od babci. No może nie do końca od babci. Dostałam od niej pieniądze i sama je kupiłam. Mniejsza z tym. No więc działały bez zarzutu. Zawsze odkładałam je w to samo miejsce pod łóżkiem żeby Jake mi nie zabrał. Aż tu nagle ....zniknęły! Przeprowadziłam przesłuchanie wszystkich domowników, szczególnie mojego brata, ale nikt nie chciał się przyznać. No trudno! A jeśli chodzi o moje wczorajsze wyjście...to byłam u Amelii. W sumie to z nią. Pies jej uciekł i nie mogła go znaleźć. Wiem brzmi jak tania wymówka, ale właśnie tak było. Usiadłam na łóżku i zaczęłam nucić jedną z ulubionych piosenek.

Your hand fits in mine like it's made just for me
But bear this in mind it was meant to be.
And I'm joining up the dots with the freckles on your cheeks.
And it all makes sense to me.

Podeszłam do okna. Niebo miało odcień pomarańczy. Wtedy pomyślałam o tej nowej. Chyba na imię miała Lauren. Próbowałam sobie przypomnieć  jaki miała kolor oczu. Od kiedy sięgam pamięcią zawsze zwracałam uwagę na oczy. To one podobały mi się w człowieku najbardziej. Chyba były zielone. Zaraz,zaraz....zielone?! To niemożliwe. Impossible.
Zamknęłam oczy. Zaczęłam przypominać sobie ten okropny sen. Tak to musi być ona...ale jak?
------------------------------------------------------------------------------------------------------
Mam nadzieję, że się podoba ;3
Prolog

Biegłam przez las. Był przerażający. Uciekałam, ale przed czym? Bałam się. W tle słychać  było pojedyńcze wycia wilków. Przyśpieszyłam. Wszystko ucichło. Słyszałam tylko nierówne bicie swojego serca. Nie czułam już nóg. Zwolniłam. Ostrożnie zaczęłam się rozglądać. Gdzie ja jestem? Dlaczego do cholery jest tak cicho?! Szłam dalej. Czułam na sobie czyjś wzrok. 
Tylko ci się wydaje...Mówiłam sobie w duchu. Przede mną rozciągał się pas dzikich pnączy. Zaczęłam się przez nie przedzierać. Usłyszałam wycie wilka gdzieś niedaleko. Zaraz po nim nastąpiło kolejne, ale z innej strony. Zamarłam. Zaczęłam biec. Potknęłam się, ale szybko się podniosłam. Nagle poczułam czyjś oddech na mojej szyi. Odwróciłam się gwałtownie i krzyknęłam. Widziałam tylko piękne, zielone oczy i czarne włosy. Krzyczałam, krzyczałam ile sił w płucach. Obudziłam się. Na łóżku siedziała mama.
- Już dobrze, już dobrze kochanie. To tylko sen, tylko sen.
Ze względu na problemy z blogiem i komentarzami postanowiłam usunąć konto i założyć nowe. Wiąże się z tym również usunięcie mojego poprzedniego bloga. http://marchewkaaa.blogspot.com/
Dlatego na tym blogu będzie jego kontynuacja. Dodam poprzednie 2 rozdziały i będę tworzyć nowe.
 Za utrudnienia przepraszam.