poniedziałek, 17 lutego 2014

[8] Nadzieja umiera ostatnia.

  - Coś mi tu nie pasuje- powiedział wysoki mężczyzna drapiąc się po brodzie. - Powinna już dawno się złamać...Nic z tego nie rozumiem. - spojrzał na kobietę przenikliwie. - Kończy mi się cierpliwość!- wrzasnął, uderzając w stojącą nieopodal zbroję, która z łoskotem padła na ziemię. Czy ta czarownica ma dzieci?- zwrócił się do syna.
- Tak, ma. - odparł obojętnie.
- Sprowadź mi je- nakazał mężczyzna uśmiechając się złośliwie.- Może się ugnie, kiedy jej dzieciom będzie grozić niebezpieczeństwo. - spojrzał na kobietę z mściwą satysfakcją. Siedziała skulona w kącie cicho pochlipując. Po chwili wstała i ruszyła chwiejnie w jego stronę. - Zrobię to co mi kazałeś chociaż nie widzę w tym najmniejszego sensu - powiedziała bezbarwnym głosem.
- Jak miło. Eric, wracaj! Nasza wiedźma poszła po rozum do głowy. - zadowolony klasnął w dłonie.
      Po wielu próbach kobiecie nie udało się. Mężczyna był wściekły. Głęboko się zastanowił. W końcu rzekł- To nie jest czarownica. Jak mogłem tego nie zauważyć?!- podszedł do kobiety i uderzył ją z całej siły w twarz. - Ty kłamliwa...- nie dokończył. Doznał nagłego oświecenia. - Eric'u, powiedziałeś mi, że w tamtym domu wyczuwasz dziwną energię - powiedział.
- Tak było. Jestem pewien - odparł nonszalancko.
- Zapomnieliśmy o jednym szczególe- powiedział bardziej do siebie niż do syna.- W tym domu nie mieszka tylko ta kobieta. Czy ktoś jeszcze był tam, kiedy ją porwałeś?- zapytał z ekscytacją.
- Jej córka-padła krótka odpowiedź.
- W końcu do czegoś dochodzimy- uśmiechnął się, biorąc spory łyk wina.- Sprowadź mi ją- nakazał.- Żywą.
                                                                                   ***
   
        Droga do babci dłużyła mi się niemiłosiernie. Zaczęłam się niecierpliwić. Nie pomagał fakt, że zrobiło się strasznie zimno. Na dodatek miałam wrażenie, że ktoś mnie obserwuje. Przyspieszyłam. Chciałam jak najszybciej znaleźć się u babci. Mijałam puste ulice. Nie dziwię się, że ludzie wolą siedzieć w domu niż marznąć na dworze. Niebo zrobiło się ciemne. Chyba będzie padać.
         Weszłam do środka. Ściągnęłam przemoczone buty. Niestety deszcz zdążył mnie złapać, byłam mokra i zziębnięta.
- Zaparzę herbaty- zaproponowała babcia, udając się do kuchni. Skinęłam głową. Po chwili przyniosła gorący napój.
- Muszę ci coś ważnego powiedzieć- podeszłam do kominka. Opowiedziałam jej o swoim śnie i rozmowie z Kaminari. Kiedy skończyłam, babcia podeszła do okna.
- Kim jest Kaminari?- spytała biorąc Midnight na ręce.
- Wilczycą. Moją opiekunką-odparłam z uśmiechem. - Znalazła mnie podczas spaceru z Amy, w parku-wyjaśniłam.
- Wilk?- zdziwiła się babcia.
- Co w tym dziwnego?- spytałam trochę oburzona reakcją babci.
- To bardzo rzadki opiekun. Symbolizuje niezależność i siłę. Jako podopiecznego wybiera osobę o wielkiej mocy. Zazwyczaj jest to ktoś zły. Zdarzały się oczywiście wyjątki, ale w tych czasach wilk uważany jest za symbol zagrożenia, zła, a w szczególności sił mrocznych i dzikich- odpowiedziała marszcząc brwi. - Jestem na prawdę zaskoczona, że jest twoim opiekunem.
- A co z tym snem?- spytałam cicho. - Myślisz, że mogła to być wizja?
- Jak najbardziej. Jesteś silnie związana ze swoją mamą. Dzięki temu możesz wniknąć do jej umysłu. Jestem jednak trochę przerażona tym jaką mocą dysponujesz. Nawet dorosła czarownica ma z tym problem - stwierdziła i przytuliła mnie mocno. - Czuję, że wydarzy się wkrótce coś strasznego- szepnęła. - I będzie to miało związek z tobą - dodała.
                                                                              ***
        Wróciłam do domu. Zjadłam kolację i poszłam do swojego pokoju. Położyłam gitarę na swoim miejscu. Głęboko westchnęłam i wyciągnęłam spod poduszki księgę zaklęć. Kiedy wychodziłam od babci, poleciła mi przejrzeć ją. Musiałam umieć się jakoś bronić.
         W końcu znalazłam coś co mogło mi się przydać '' Impendimento'' zaklęcie spowalniające atakującego. Było jeszcze wiele innych, ale wolałam skupić się na razie na tym jednym. Było trochę skomplikowane, ale po godzinie zaczęłam rozumieć jak je rzucić. Potrzebowałam tylko kogoś na kim mogłabym poćwiczyć. Rozległo się pukanie do drzwi.
- Otwarte- powiedziałam chowając pospiesznie księgę. Do pokoju wszedł Jake.
- Jak się czujesz?- spytał.
- Nie jest źle- odparłam.- Możesz mi się na coś przydać- uśmiechnęłam się złośliwie.
- Mam się bać?- spytał zdezorientowany wkładając ręce do kieszeni.
- Nie, spokojnie. Nie będzie chyba bolało- starałam się go pocieszyć.
- Chyba?! Żartujesz prawda? - zaśmiał się histerycznie przeczesując włosy palcami. Mój uśmiech mówił wszystko. Spojrzał na mnie przerażony. Nie mogłam powstrzymać śmiechu.
                                                                ***
- Impendimento ! - krzyknęłam po raz wtóry wyciągając rękę do przodu. Skuliłam się ze śmiechu. Brakowało mi tchu. Cofnęłam zaklęcie i Jake wylądował na podłodze.
- Zabiję cię ! - wrzasnął i rzucił się w moją stronę. Nadal nie przestając się śmiać rzuciłam zaklęcie ponownie. Tym razem nie wyszło. No trudno. Mina Jake'a była bezcenna. Do ogrodu wszedł tata.
- Nie za dobrze się bawicie? - spytał trzymając w ręce puszkę piwa. - Oliwka daj już mu spokój- nakazał. Posłuchałam i weszłam do domu. Skierowałam się w stronę łazienki. Wzięłam długi, odprężający prysznic i położyłam się spać.
            Nie śniło mi się nic nadzwyczajnego. Całe szczęście. Około 2 w nocy dostałam sms'a od Amy.
Byłam na nią wściekła. Wzięłam telefon do ręki przeczytałam sms'a. Zamknęłam oczy. Morfeusz szybko wziął mnie w swoje ramiona.
              Obudziłam się o 7:30. Wyskoczyłam z łóżka jak oparzona i pognałam do łazienki. Szybko się umyłam i ubrałam. Nie zdążyłam zjeść śniadania. Niestety. W pośpiechu ubrałam buty i nałożyłam bluzę, po czym pognałam na autobus. Odjechał mi sprzed nosa. Co za pech! Byłam wściekła. Zamierzałam ruszyć piechotą, kiedy usłyszałam znany mi głos :
- Podwieźć cię może? - spytał Matt podając mi kask.
- Czemu nie?- usiadłam za nim. Nie bardzo wiedziałam czego się trzymać. Matt też to chyba zauważył, bo powiedział - Złap mnie w pasie - niezręczna sytuacja. Trochę się wahałam, ale ostatecznie chwyciłam go  i ruszyliśmy. Jechaliśmy dość szybko, więc objęłam go dość mocno. Zaczął się śmiać. Wolałam się nie odzywać. W końcu zajechaliśmy na miejsce. Na dziedzińcu stała Amy. Tego się właśnie obawiałam. Patrzyła to na mnie to na Matt'a. Poczułam, że się rumienię.
- Nie ma za co - powiedział Matt mierzwiąc włosy.
- Dziękuję - powiedziałam nerwowo, bawiąc się bransoletką.
- To do zobaczenia - posłał mi uroczy uśmiech na co zarumieniłam się jeszcze bardziej.
Ruszyłam w stronę Amelii. W myślach już widziałam jak mnie atakuje pytaniami. Westchnęłam. To będzie długi dzień.
----------------------------------------------------------------------------------------------------
Dziękuję za porady pod ostatnim rozdziałem. To dla mnie dużo znaczy.  Jeśli jest jakiś błąd to proszę o napisanie go w komentarzu.

piątek, 7 lutego 2014

[7] Nieposkromiona.

Zdziwiłam się. Pierwszy raz widzę tę dziewczynę, a okazuje się, że zna moje imię.
- Zależy kto pyta.- powiedziałam nieufnie.
- Ach, no tak. Racja. Nie przedstawiłam się. - przeprosiła.- Kelly Lottery, kuzynka Amelii. Przyjechałam z Włoch.
- Amelia nic mi nie mówiła. - ostrożnie dobierałam słowa. Nie ufam ludziom jak kiedyś. Wiąże się to z ostatnimi wydarzeniami.
- Może nie zdążyła. Dopiero co przyjechałam. To miała być niespodzianka. Wracam właśnie z lotniska. Zostawiłam tam torbę i musiałam po nią wrócić. - wyjaśniła.
- Zdaża się. Pójdę już. Na pewno się jeszcze spotkamy skoro jesteś kuzynką Amy. Cześć. - rzuciłam przez ramię i oddaliłam się. Noc była ciepła. Deszcz przestał padać. Szłam spokojnie przez miasteczko. Nawet nie zauważyłam jak dotarłam do starego cmentarza. Starego z tego względu, że nie robili tu nic nowego poza tym co stworzyli założyciele. A było to bardzo dawno. Rzadko kto tu przebywał. Jedynie na pogrzebach i w święto zmarłych. Miejsce sprawiało wrażenie opuszczonego. Okolica była dość nieciekawa, więc się nie dziwię, że poza lokalnymi chuliganami nikt tutaj się nie zapuszcza. Przeszłam przez mur, ogradzający cmentarz. Czułam się trochę jak w filmie. Bezszelestnie wynurzyłam się zza drzewa i niemal natychmiast tego pożałowałam. Widok był okropny. Przy jednym z grobów kucała zakapturzona postać. Było słychać dziwny dźwięk. Jak gdyby ktoś pił. Raz po raz dochodziły do moich uszu głośne westchnienia. Myślałam, że to jakiś pijak dokańcza kolejną butelkę wina. Zaczęłam się wycofywać. Po drodze nastąpiłam na gałąź, która złamała się z głośnym trzaskiem. Zwróciło to uwagę owej postaci. Odwróciła głowę w moją stronę. Dopiero teraz zobaczyłam leżącego przed moim mniemanym pijakiem mężczyznę. Z jego szyi sączyła się krew.Wrzasnęłam i pobiegłam na oślep przez krzaki. Nogi miałam jak z waty. Oddech przyspieszył. Skryłam się za wielkim dębem i nasłuchiwałam. Stałam tak przez chwilę bojąc się ruszyć. Wróciłam myślami do tego mężczyzny. Czy był martwy? Może trzeba mu pomóc. Rozważając wszystkie za i przeciw ruszyłam w stronę cmentarza. Przeklinałam  siebie w duchu za to, że odezwała się we mnie potrzeba ratowania nieznajomego. Bałam się. Tak jak poprzednio przeszłam przez mur. Do mojego celu było już niedaleko. Wspięłam się na drzewo by ocenić w jakim położeniu jestem. Dookoła ani żywej duszy. Nie miałam kogo wołać o pomoc. Moja pozycja była beznadziejna. Spojrzałam na leżącego nieopodal człowieka. Jego tors unosił się w górę i w dół. Oddychał. Nie mogę teraz się poddać. Chwyciłam najbliższej gałęzi. Na ręce poczułam czyjś dotyk. Nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Poślizgnęłam się i spadłam. Potem była już tylko ciemność.
                                                                         ***
Otworzyłam oczy. Leżałam na czymś miękkim. Z trudem się podniosłam. Byłam strasznie poobijana. Która to mogła być godzina? Udało mi się podnieść do pozycji siedzącej. Rozejrzałam się. Byłam w czyimś pokoju. Mój mózg od razu ocenił wystrój. Podobało mi się. Usłyszałam kroki na dole i szepty. Chyba ktoś się kłócił. Wytężyłam słuch.
-...Jak mogłaś być tak nie ostrożna?!
- Nie wiedziałam, że ktoś mnie obserwuje. Pragnienie było zbyt silne żeby zbadać cały teren...
Usłyszałam znajomy głos. Nie byłam jednak pewna do kogo należał.
- Trzeba będzie coś z nią zrobić. Za dużo widziała.
Przestraszyłam się. Nie miałam wątpliwości, że chodziło o mnie. Nagle drzwi się otworzyły. Weszła kobieta o smukłej sylwetce. Za nią kroczyła... Lauren. Gdzieś głęboko w podświadomości wiedziałam, że to ona. Skupiłam wzrok na kobiecie. Patrzyła na mnie przenikliwie. Wzdrygnęłam się. Chwilę potem znalazła się tuż przede mną. Wpatrywałam się w jej oczy przerażona.
- Wrócisz do domu i zapomnisz o tym co widziałaś. Potknęłaś się i straciłaś przytomność. Ocuciłam cię. - jej źrenice się powiększały i malały raz po razie. Wkrótce potem nie pamiętałam nic co się wydarzyło.
                                                                   ***
Wchodząc do domu przemknęłam cichaczem do pokoju. Byłam obolała i zmęczona. Wzięłam ciepły prysznic, który ukoił moje myśli i poszłam spać. Śniła mi się mama. Nie był to przyjemny sen. Scena odgrywała się w jakiś lochach. W rogu leżała skulona mama. Nad nią pochylał się mężczyzna. Nie widziałam jego twarzy. Podeszłam bliżej. Moje kroki odbijały się echem po lochu. Stanęłam tuż za nim. Mówił coś, ale zdaje się jakby nie było to skierowane do mamy. Wtedy dostrzegłam w cieniu potwora, który zaatakował mnie w domu. Włosy zjerzyły mi się na karku. Stwór podniósł swój ogon i rzucił kobietą o ścianę. Krzyczała. Nie mogłam w to uwieżyć. Lampy rozbiły się pod moim gniewem. Odwrócili się i spojrzeli w moją stronę. Nie było to jednak zwykłe spojrzenie. Miałam wrażenie, że próbują zobaczyć coś co stoi za mną. Trwało to jednak chwilę. Wszystko się zmieniło.
Wszedł wielki królik i powiedział, że wygrałam konkurs czarownicy roku. Następnie się obudziłam. Wzięłam kilka głębokich wdechów. Musiałam to wszystko poukładać w głowie. Ten pierwszy sen był taki realistyczny. Spojrzałam na budzik. Wskazywał równo 6:50. Wstałam z łóżka i poszłam do łazienki. Wzięłam szybki prysznic i się ubrałam. Zrobiłam lekki make-up i poszłam na śniadanie.
                                                                              ***
Weszliśmy do klasy. Pani Rodrigez wróciła z urlopu. Wszyscy mieli ponure miny. Jak widać nikt nie cieszył się z jej powrotu. Zaczęła się lekcja. Jak zwykle była nudna. Nauczycielka ciągle zerkała w moją stronę. Nie byłam zdziwiona, ale zaczęło mnie to irytować. Na szczęście zadzwonił dzwonek. Już myślałam, że to nigdy nie nastąpi. Udałam się w stronę swojej szafki w towarzystwie Amy. Rozmawiałyśmy o tym jak bardzo nie lubimy nauczycielki z fizyki. Później rozmawiałyśmy o jej kuzynce. Dowiedziałam się, że jest od nas starsza i urodziła się tu, ale musiała się przeprowadzić do Włoch ze względów finansowych.Niestety temat szybko się wyczerpał i zapadła cisza.
- Matt ci się przygląda. - powiedziała z lekkim uśmiechem. Zarumieniłam się. - Uwaga idzie tu!- pisnęła i zniknęła gdzieś w tłumie. Zabiję ją.
- Cześć. -powiedział. - Jestem Matt.
- Yyy...hej, jestem Olivia. - znów się zarumieniłam.
- Miałabyś ochotę się przejść?- zaproponował.
- Jasne. - odpowiedziałam uśmiechając się nieśmiało. Odwzajemnił uśmiech i chwilę później spacerowaliśmy po szkolnym boisku. Miło się z nim rozmawiało. Niestety zadzwonił dzwonek. Pożegnałam się i wróciłam do budynku.
- Opowiadaj ! - zderzyłam się z Amy. Jej oczy lśniły z podniecenia.
- Nie ma co opowiadać. Rozmawialiśmy tylko, nic więcej. - odparłam zawstydzona.
W drodze drodze do klasy streściłam jej naszą rozmowę. Rozmawialiśmy głównie o szkole. Po lekcjach wróciłam do domu. Miałam dzisiaj iść do szkoły muzycznej. Odrobiłam lekcje. Zajęło mi to ponad godzinę. Musiałam już wychodzić. Za chwilę miałam autobus. Chwyciłam gitarę i ruszyłam w stronę przystanku. Miałam około 10 minut drogi. Nie było więc daleko. Doszłam równo z przyjazdem autobusu. Zapłaciłam za bilet i usiadłam w wolnym miejscu przy oknie. Założyłam słuchawki i włączyłam muzykę. Przyglądałam się ludziom siedzącym w autobusie. Przede mną siedziała starsza kobieta. Obok niej siedział mężczyzna w średnim wieku, który zawzięcie dyskutował z kobietą siedzącą na przeciwko. Nic nadzwyczajnego. Po kilkunastu minutach byłam pod szkołą muzyczną. Weszłam do budynku. Pani Cook siedziała jak zwykle przy biurku pisząc coś w dzienniku. Wyciągnęłam gitarę z futerału i przygotowałam się do lekcji. Nuty położyłam na stojaku i nastroiłam się. Lekcja była fajna. Może trochę męcząca, ale wyszłam z klasy z uśmiechem na twarzy. Nie chciałam jechać autobusem, więc poszłam na piechotę. Kierowałam się w stronę domu babci. Chciałam jej opowiedzieć mój sen. Mam przeczucie, że ma on związek z tą całą sprawą. Nie byłam jednak na 100% pewna, więc skręciłam w stronę lasu. Wiedziałam co chcę zrobić. Zboczyłam ze ścieżki i zagłębiłam się w las. Ptaki przyjaźnie świergotały. Słońce świeciło. Usłyszałam szum wody. Gdzieś tutaj musi być strumyk. Podążałam za odgłosem wody i trafiłam na przepiękne miejsce. W oczy rzucał się pokaźny wodospad. Przez chwilę wsłuchiwałam się w jego dźwięk. Zamknęłam oczy i wypowiedziałam te słowa w myślach " Przybądź Kaminari. Potrzebuję cię."
Czułam się trochę dziwnie. Może nie usłyszała mojego wołania? Moje wątpliwości przerwało pojawienie się wilczycy. " Wzywałaś mnie?" Opowiedziałam jej mój sen.
- Myślisz, że ma to związek z zaginięciem mamy ?
- Tak i nie.
- Powinnam porozmawiać z babcią.
- Tak. Być może dzięki temu traficie na jakiś trop. Powinnaś na siebie uważać. Ten kto porwał twoją matkę może również porwać i ciebie.
- Myślisz, że wiąże się to z darem, który otrzymałam ? Z magią?
- Nie wykluczone. Idź porozmawiać z babcią. Szkoda czasu na zwlekanie. Jeśli twój sen okaże się wizją to niewiele czasu jej zostało. ON ją wykończy.
Podziękowałam wilczycy i ruszyłam szybkim krokiem do babci. Kaminari miała rację. Jeśli to prawda to trzeba znaleźć mamę jak najszybciej.
----------------------------------------------------------------------------------
Ten rozdział jest trochę dłuższy. Dziękuję za miłe komentarze pod poprzednimi rozdziałami. Mam nadzieję, że pod tym również się jakieś znajdą. Jeśli zauważyłeś błędy to napisz w komentarzu. Będę wdzięczna.

sobota, 1 lutego 2014

[6] Biała wilczyca.

Obudziłam się wcześnie. Była dopiero 5:15. Poszłam w kierunku łazienki żeby się odświeżyć.
Zajęło mi to około 15 minut. Miałam na szczęście w co się ubrać, gdyż często u babci nocowałam. Zaczęło mi burczeć w brzuchu. Zrobiłam lekki make-up i poszłam do kuchni. Zastanawiałam się właśnie co zjeść, kiedy usłyszałam cichy głos mówiący coś w innym języku. Dochodził z ogródka. Ostrożnie ruszyłam w tym kierunku. Ujrzałam babcię siedzącą w środku jakiegoś kręgu. Kręgu z kwiatów. Nie chciałam jej przeszkadzać toteż zaczęłam się wycofywać.
- Witaj, Olivio. - miała zamknięte oczy. - Piękny mamy dziś dzień prawda?
- Tak prawda. - rozejrzałam się dookoła. Słońce już wschodziło, natura budziła się do życia.
- Usiądź koło mnie i nic nie mów.-poleciła. - Teraz zamknij oczy i wsłuchaj się w odgłosy natury. - posłusznie wykonałam polecenie. Usłyszałam ptaki witające nowy dzień, coś szeleściło w gałęziach. Wiewiórki skakały po drzewach. Można to było wywnioskować z radosnych popiskiwań. Moje rozmyślania przerwał Jake.
- Co robicie?
- Wyciszamy się-powiedziała babcia. - Dobrze, że już wstałeś- powiedziała otwierając oczy.
Mój brzuch dawał się ostro we znaki. - Mamy iść do szkoły, prawda?
- Zgadłaś. Kiedy wrócicie pomyślimy co dalej. Tym czasem zjedzcie coś. Jajecznica jest na patelni.

                                                                          ***
W szkole nie mogłam się skupić. Myślałam o mamie. Została porwana? Czy jeszcze żyje? A może jest torturowana ? Potrząsnęła głową i odgoniłam złe myśli. Będzie dobrze.
- Coś się stało? - spytała zatroskana Amy.
- Nie,nic. - nie byłam pewna czy mogę jej powiedzieć, dlatego też nic o tym nie wspomniałam.
Przyjrzała mi się uważnie. Na szczęście zadzwonił dzwonek. Wyszłyśmy z klasy i udałyśmy się w stronę wyjścia.
- Poszłabyś ze mną i Lukiem na spacer. No wiesz...tak dawno nigdzie nie byłyśmy. - Luke to pies Amy. To przez niego omal nie dostałam szlabanu wychodząc z domu przez okno po północy.
- Jasne. A o której?
- O której ci pasuje. Może być o 15?
- Nie mogę, może o 17?
- Okey. Do potem. - i poszła.

                                                            ***
-Musi gdzieś coś być! - od godziny szukamy czegoś co pomogło by nam w odnalezieniu mamy. To jak szukanie igły w stogu siana. Znudzona usiadłam na krześle i piłam sok bananowy. Myślałam o nadchodzącym spotkaniu z Amelią. Ciężko będzie pozostawić to wszystko w tajemnicy. Rozmawiałam o tym z babcią. Za dużo osób wie. Musiała wytłumaczyć wszystko tacie i Jake'owi. Dziadek też już o wszystkim wie. Ale tu chodziło o mamę. Martwiłam się o nią.

                                                                    ***
-Zrób to !! Zdejmij klątwę. - mężczyzna w średnim wieku pochylał się nad skuloną kobietą.
- Rozkazuje ci !
- A-ale ja nie potrafię !
- Eric ! Chodź tu. - zjawił się stwór z głową lwa, ciałem kozy i ogonem węża.- Zmuś ją do posłuszeństwa. - kobieta wiła się ze strachu. Potwór zbliżył się do niej i rzucił o ścianę. Straciła przytomność.

                                                                 ***
- Dzięki, że zgodziłaś się na spotkanie.
- Nie ma sprawy. - wymusiłam uśmiech. Spacerowałyśmy właśnie ścieżką leśną. Otaczały nas wysokie drzewa. Rozmawiałyśmy o wszystkim. Na chwilę zapomniałam o problemach. Doszłyśmy do wielkiej skały. Rozejrzałam się.
- Ładnie tu. - powiedziałam.
- Nawet bardzo.
Zerwał się silny podmuch wiatru. Liście wirowały dookoła. Poczułam się bezpiecznie. Dziwnie spokojna. Jak gdyby myśli znalazły ukojenie. Na skale stał biały wilk. Był piękny.
Nie mogłam wzroku oderwać. Wiatr owiewał jego futro. Upadłam na kolana. W mojej głowie rozbrzmiewał cichy głos. Na tyle wyraźny by zrozumieć słowa. - Witaj Olivio, potężna czarownico. Niech mądrość i siła będą z tobą. Jesteś przeznaczona do rzeczy wielkich. Jestem tu po to by ci pomóc. Jestem twoim opiekunem. Od tej pory nie będziesz sama. Zawsze możesz liczyć na moją pomoc. Wystarczy, że mnie zawołasz.

 Moje imię to ''Kaminari''- piorun.
Teraz zniknę. Nie potrzebujesz mnie na razie. Ale już niedługo.....- głos się urwał. Kaminari zniknęła.  Wiatr ustał.
- Rany, co to był za huragan ? Nic nie było widać. - zaśmiała się Amy. - A ty co tak klęczysz?
- Yy..potknęłam się. - najwyraźniej wiatr zasłonił całe zdarzenie. Uśmiechnęłam się. Tym razem całkiem prawdziwie. Wilczyca wypełniła pustkę, w której byłam pogrążona.
- Chodź. Wracamy już. - powiedziała Amy i ruszyłyśmy leśną ścieżką.
                                                                  ***
* Kilka dni później.

Byliśmy już w domu. Naszym domu. Tata wiedząc o wszystkim wziął wolne w pracy. Siedziałam w swoim pokoju i studiowałam starą książkę z zaklęciami. Byłam już po pierwszej lekcji. Było naprawdę fajnie. Umiem teraz sprawiać, że liście lub piórka lewitują . Oczywiście babcia wspomniała żeby się nie przemęczać. Każde bowiem zaklęcie wymaga energii. Na razie będę się uczyć zaklęć podstawowych, które są właśnie w tej grubej księdze. Przynajmniej mogę choć na chwilę zapomnieć o mamie. Podeszłam do okna. Padało. Założyłam bluzę z kapturem i poszłam się przespacerować. Myślałam znowu o Lauren. Przez te kilka dni od kiedy chodzi do naszej klasy nabrałam dziwnego wrażenia, że coś z nią nie tak.
Szłam ulicą i wpadłam na kogoś.
- Przepraszam - wymamrotałam.
- Nic nie szkodzi. - powiedziała blond włosa dziewczyna. - Chwila...to ty jesteś Olivia ?
----------------------------------------------------------------------------------
6 rozdział z głowy. Mam nadzieję, że się podoba. Jeśli przeczytałeś/aś to zostaw po sobie ślad. Każdy komentarz to motywacja.