[17] Ziarno niezgody
Wstałam wcześniej niż zamierzałam. Byłam tak podekscytowana, że nie mogłam dłużej leżeć. Po porannej toalecie cicho wymknęłam się z pokoju. Taki nawyk, który został mi z czasów dzieciństwa.
Stałam na korytarzu, nie bardzo wiedząc gdzie odbędą się pierwsze zajęcia. Na szczęście zjawiła się Lilith.
- Gotowa na nowe doznania? - spytała z uśmiechem.
- Jeszcze pytasz?
Pierwszą lekcją okazała się historia magii. Szybko się przekonałam, że jest to okropnie nudny przedmiot. Historię magii mieliśmy z łowcami, dlatego też chwilę im się przyjrzałam. Przyznam, że myślałam, że będą ubrani w jakieś dziwne stroje, podobnie zresztą jak myślałam o czarodziejach. Jednak w obu przypadkach nie miałam racji. Ubiorem niczym nie różnią się od zwykłej młodzieży w normalnej szkole. No może z wyjątkiem broni, którą nosili przy sobie.
Nie mogłam się doczekać końca lekcji. Profesor Valis prowadził nudny wykład na temat buntu czarownic. Rozejrzałam się po klasie. Nie było chyba osoby, która by go słuchała. Wszyscy byli tak samo (a nawet bardziej) znudzeni co ja. Następnym przedmiotem ma być aquologia. Nie bardzo wiem na czym będziemy się skupiać na tej lekcji. Postanowiłam spytać kogoś na przerwie. O ile tutaj są jakieś przerwy.
Aquologia (od łacińskiego słowa Aqua) okazała się być przedmiotem opartym na żywiole wody. Lekcja była prowadzona przez profesor Uisce. Była to starsza kobieta, z pozoru surowa, ale przekonałam się, że wcale taka nie jest. Profesor Uisce jest miłą osobą i mimo podeszłego wieku potrafi nas naprawdę zaciekawić swoim przedmiotem i wykazuje przy tym więcej energii i zapału niż można by się tego było po niej spodziewać. Może początki nie były jakieś wspaniałe, ale polubiłam ten przedmiot.
Spędziłam w tej szkole już miesiąc, który szybko zleciał. Dowiedziałam się, że są jeszcze 3 przedmioty powiązane z żywiołami - Terrologia (od łacińskiego słowa Terra) - ziemia, Aerisologia (od łac. słowa Aeris) - powietrze i Ignislogia (od łac. słowa Ignis) - ogień. Poza zgłębianiem tajemnic żywiołów i historią magii jest jeszcze astrologia, lekcja pojedynku i alchemia. Tak wyglądała lista moich przedmiotów. Można by pomyśleć, że nie przemęczają nas w tej szkole, ale prawda jest zupełnie inna. Przedmiotów nie ma za dużo, ale za to są długie i męczące. Najmniej lubię alchemię. Może dlatego, że kojarzy mi się z matematyką i innymi przedmiotami ścisłymi.
Moim ulubionym przedmiotem okazały się lekcje pojedynku. Byłam trochę do tyłu ze wszystkim bo zaczęłam w połowie roku szkolnego, ale szybko to nadrobiłam i nauczyciele bardzo mnie chwalili. Oczywiście znalazły się osoby, które z całego serca życzyły mi źle i miałam z nimi trochę kłopotów. Na przykład raz, kiedy byłam w toalecie poprawić makijaż, ktoś wypuścił z klasy profesora Crudam'a sporych rozmiarów żabę, która wskoczyła na umywalkę i opluła jakimś kwasem moje ubranie, które niemal natychmiast się rozpuściło i stałam pół naga patrząc w lustro z nieopisaną wściekłością. Po raz kolejny pomogła mi Lilith. Byłam jej naprawdę wdzięczna.
Poza pamiętną sytuacją z żabą było ich jeszcze kilka. Nie chcę jednak o nich wspominać.
Od czasu pobytu w szkole nie widziałam się z Nathan'em ani też nie mogłam skontaktować się z rodziną. Chciałabym móc przytulić babcię, porozmawiać z rodzicami. z przyjaciółmi, odwiedzić grób Amelii, jednak te rzeczy wydają się niemożliwe. Zabroniono mi się kontaktować z kimkolwiek z zewnątrz. Bardzo nad tym ubolewam. Czułam się trochę samotnie, mimo że spędzałam z Lilith każdy wolny czas. Ostatnio jednak zaczęło się coś psuć. Ciągle wypytywała mnie o rzeczy, o których nie chciałam jej mówić. Wkurzało mnie, że cały czas rozmawiałyśmy o mnie. Chciała wiedzieć jak najwięcej. Zauważyłam też, że zadaje się z typami spod ciemnej gwiazdy. Nie dałam jednak tego po sobie poznać bo najwyraźniej to przede mną ukrywała. Nie mogę jednak powiedzieć, że jej nie lubię. Gdyby nie ona byłabym nieraz upokorzona przed całą szkołą i nieprędko znalazłabym się w nowym otoczeniu.
Moje rozmyślania przerwało pukanie do drzwi. Niechętnie wstałam z krzesła. Przede mną stała smukła brunetka z szerokim uśmiechem na twarzy.
- Cześć jestem Lori i będę twoją współlokatorką. Nie masz pojęcia jak bardzo się cieszę, że nie będę zaczynać sama. Trochę się boję, że nie dam sobie z tym wszystkich rady bo zaczynam w połowie semestru, ale jakoś to będzie. To ty jesteś Olivia, prawda? Znaczy Vivian, chociaż wiem, że i tak każdy mówi do ciebie Olivia...Jestem taka podekscytowana, że nie masz pojęcia. Wiem o tobie wszystko.. - wytrajkotała. Otworzyłam usta ze zdziwienia. Nigdy nie przypuszczałam, że ktoś może powiedzieć taką ilość słów na raz.
- Yy tak to ja, miło cię poznać - powiedziałam po chwili. Twarz dziewczyny ponownie się rozpromieniła.
- Wiedziałam! - wykrzyknęła. - Nosisz buty z rozmiarem 39, twoi rodzice nazywają się Margaret i Raphael Leander, urodziłaś się jesienią 13 września 1983 roku w Renesved o północy, twój ulubiony kolor to zielony, miałaś kiedyś chomika, którego nazwałaś Godzilla, posiadasz ogromną moc, twoim opiekunem jest biały wilk..... - zaczęła wyliczać na palcach.
- Przystopuj trochę - rzekłam. Spojrzała na mnie zdziwiona.
- S-skąd to wszystko wiesz?
- Nie wiem, po prostu wiem - odpowiedziała zupełnie szczerze. - Śnisz mi się od dziecka. Zawsze mnie zastanawiało dlaczego.
Teraz już nie tylko miałam otwarte usta, ale i oczy rozszerzone do granic możliwości. Ta dziewczyna zna całe moje życie.
- Nie chcę się wpraszać czy coś, ale stoimy... JA stoję na korytarzu i ...tak trochę mi głupio. Mogę wejść? - spytała niepewnie, ściskając w ręce ogromną walizkę. Oprzytomniałam.
- Jasne, wejdź.
Pomogłam jej wtargać te wszystkie rzeczy do środka i opróżniłam kilka szafek żeby miała gdzie je pochować.
- Łowca czy czarodziej? - spytałam. Dziewczyna odłożyła ramkę ze zdjęciem na biurko i spojrzała na mnie z uśmiechem.
- A jak myślisz? - odpowiedziała pytaniem na pytanie. Zastanowiłam się chwilę...
- Czarodziejka? - podjęłam próbę.
- Nie - powiedziała. - Łowca.
- Poważnie?? - spytałam podekscytowana. - I potrafisz mówić tym dziwnym językiem?
- T...- przerwała, odwracając się twarzą do drzwi. Spojrzałam na nią zdziwiona. Chciałam spytać o co chodzi, ale przyłożyła palec do ust na znak, że mam być cicho. Kiwnęłam głową. Niemal bezszelestnie podeszła do drzwi i szarpnęła za klamkę. Do pokoju z hukiem wleciała Lilith. Minę miała jakbyśmy przyłapały ją na gorącym uczynku. Poniekąd tak było.
- Aha! - krzyknęła Lori wskazując palcem Lilith. - Fajnie się podsłuchiwało?
- J-ja wcale nie podsłuchiwałam - rzekła po chwili szatynka.
- Jasne, sprawdzałaś czy nie mamy termitów w drzwiach - fuknęła Lori. Przyglądałam się im, nie wiedząc po czyjej stronie stanąć.
- Chciałam wejść, jak cywilizowany człowiek, ale szarpnęłaś tą klamką jak wariatka i znalazłam się na podłodze - warknęła Lilith. Wyglądały jakby zaraz miały sobie skoczyć do gardeł. Postanowiłam interweniować. Stanęłam pomiędzy nimi.
- Uspokójcie się - powiedziałam. Spiorunowały mnie wzrokiem.
- Nie moja wina, że ta fałszywa sucz podsłuchiwała naszą rozmowę - syknęła brunetka. Tymi słowami przelała czarę. Oczy Lilith pokryły się szkarłatem. Obie (ja i Lori) stałyśmy osłupiałe. Blondynka szybko zorientowała się o co chodzi. Mrugnęła kilka razy powiekami i jej oczy znów stały się niebieskie. Przez ułamek sekundy na jej twarzy pojawił się strach, który szybko został zastąpiony śmiechem.
- Pomyliłam soczewki - rzekła. - Chłopaki ze starszego roku zrobili mi głupi żart i wzięłam nie te co trzeba - zaczęła się tłumaczyć. Zarówno ja, jak i moja współlokatorka nie uwierzyłyśmy jej. Nie dałyśmy jednak tego po sobie poznać.
- Więc... co chciałaś? - spytałam, siląc się na uśmiech.
- Powiedzieć ci, że będziesz mieć nową lokatorkę, ale widzę, że dotarła tu wcześniej ode mnie - odpowiedziała, wzruszając ramionami. - Pójdę już.
***
Wieczorem, kiedy moja współlokatorka położyła się spać, siedziałam na skraju łóżka i rozmyślałam. To co powiedziała po tym jak wyszła Lilith nie dawało mi spokoju.
- Coś z nią nie tak
- Co masz na myśli?
- Widziałaś kolor jej oczu? Nie wierzę w tą historyjkę z soczewkami. Ona coś ukrywa. Czuję to.
Postanowiłam zrobić coś, czego nigdy wcześniej nie próbowałam. Nawiązałam kontakt telepatyczny z babcią.
________________________________________________________________
Witam wszystkich :) Pierwszą sprawą jest moja nieobecność przez tak długi czas. Strasznie przepraszam. Przyznam, że chciałam przerwać blogowanie, ale ostatecznie zdecydowałam, że tego nie zrobię. Pisałam ten rozdział szybko żeby móc go dodać i uważam, że jest troszkę nudny, za co również przepraszam. Postaram zrehabilitować się w kolejnych. Mam nadzieję, że mi wybaczycie :)
Drugą sprawą jest mój nowy blog. Na razie pojawił się prolog i pierwszy rozdział.
Jeśli ktoś byłby zainteresowany to zapraszam do czytania :D
Dissendium
Cień przyszłości
czwartek, 12 lutego 2015
piątek, 25 lipca 2014
[16] Moonlight Academy
*Daniel*
- Co to było? - spytałem.
- Nie mam pojęcia. Pewnie jakaś ryba, czy coś... - powiedział wzruszając ramionami. Ominąłem go i zajrzałem w głąb wody. Ujrzałem coś na kształt dłoni. Wysiliłem się bardziej i zobaczyłem blondwłosą dziewczynę, o której właśnie rozmawialiśmy. Jeśli można to było nazwać rozmową. Bez chwili wahania zrzuciłem z siebie T- shirt i wskoczyłem do wody. Jak widać zdążyłem bo kiedy tylko ją wyciągnąłem z wody otworzyła oczy.
- Czy nie można cię choć na chwilę zostawić samą?!? - spytałem z wyrzutem. Spojrzała na mnie z nieopisanym wyrazem twarzy.
- Skoro już tu jest to może zdecydować, gdzie zostanie - na dźwięk jego głosu ciało dziewczyny zadrżało.
- Nathan? - wyszeptała.
- We własnej osobie - powiedział z szerokim uśmiechem.
* Olivia*
Kilka dni później siedziałam na piasku i podziwiałam daleki horyzont. W oddali nie było widać żadnego statku. Czy ja się kiedykolwiek stąd uwolnię?
- Wiem, że wolałabyś to przemyśleć, ale czas nas nagli - powiedział Nathan siadając koło mnie. Głęboko westchnęłam. - A co będzie rozsądniejsze? - spytałam.
- Akademia będzie bezpieczniejsza, jeśli o to ci chodzi - oboje wiedzieliśmy, że nie w tym rzecz. Na chwilę umilkłam wsłuchując się w szum fal.
- Co byś wybrał będąc na moim miejscu? - Przerwałam ciszę. Odwrócił głowę w moją stronę, tym samym zmuszając mnie do spojrzenia mu w oczy.
- Wybrałbym akademię - powiedział bez wahania. Czekałam aż rozwinie swoją wypowiedź. - Miałabyś tam ochronę i byłabyś bezpieczna. Nie zniósłbym myśli, że coś ci grozi. Dlatego wybierz właśnie tę opcje,proszę - jego pełne troski spojrzenie przeszywało moją duszę na wylot.
- Kim jesteś? - spytałam w końcu. Nie od razu odpowiedział.
- Jestem tu po to by cię chronić.
- Ale...- urwałam bowiem zauważyłam, że nic więcej na ten temat mi nie powie.
- A Daniel? Czy on...
- Jest aniołem? - zaśmiał się. - Nie. Jest moim ... przyjacielem. Poprosiłem go żeby miał na ciebie oko. A te skrzydła, które widziałaś to tylko iluzja. Zaklęcie zamroczenia.
- Więc Daniel jest czarodziejem, tak? - odpowiedział skinieniem głowy.
- To..czym ty jesteś? - spytałam.
- Tego nie musisz na razie wiedzieć- powiedział z tajemniczym uśmiechem. No cóż, ta odpowiedź musiała mnie zadowolić. Na razie.
Nie trudno się domyślić co wybrałam. Wolę uczyć się w jakiejś akademii niż żyć jak jakiś dzikus na wyspie. O zmroku spotkaliśmy się przy pamiętnej rzeczce, tej do której wpadłam.
- Ok. Nie mam wpływu na twoją decyzję. Miejmy nadzieję, że postępujesz słusznie - powiedział Daniel. - Złapcie mnie za rękę.
Potworne szarpnięcie w okolicach żołądka i bum. Jesteśmy na jakiejś łące. Spojrzałam pytająco na Nathan'a. Objął mnie ramieniem i delikatnie odwrócił.
- Ojej.
Przed moimi oczami stał zamek. Łudząco przypominał Hogwart. Znajdował się na skale otoczonej jeziorem. Niedaleko rósł ogromny las. Nie był jednak mroczny jak Zakazany Las z Harry'ego Potter'a.
Jako mała dziewczynka zawsze wyobrażałam sobie, że otrzymuję list z przyjęciem do szkoły magii i czarodziejstwa. Chodząc z rodzicami na spacery szukałam patyka, który przypomina różdżkę i bawiłam się, że walczę z Lordem Voldemortem. Oczywiście zawsze wygrywałam, a moim Voldemortem był Jake. Uśmiechnęłam się na wspomnienie o tym.
- Robi wrażenie, nie? - szepnął mi do ucha Nathan. Mimowolnie zadrżałam. Przerwał moje wspomnienie, ale nie jestem na niego zła. W końcu to Nathan. Właśnie...ale kim on jest?
- Chodźcie - zawołał Daniel. Posłusznie ruszyliśmy w jego stronę. Przed wejściem, a były nim ogromne drzwi, zatrzymaliśmy się.
- Gotowa?
- Nie, ale czy mam inne wyjście?
Szliśmy po długich, krętych schodach. Na ścianach jak się spodziewałam wisiały obrazy. Niezwykłe obrazy. Przedstawiały wydarzenia sprzed wieków. Zaciekawiły mnie, choć nie jestem specjalnie zafascynowana historią. Podeszłam bliżej. Były namalowane jak za sprawą czarodziejskiej ręki. Ale co tu się dziwić? W końcu to szkoła dla czarodziei. Wyciągnęłam rękę żeby dotknąć płótna. Obraz był gładki w dotyku. Wodziłam palcem po jego konturach. Niespodziewanie moja ręka wtopiła się w obraz. Po prostu .. zniknęła?
- Olivia Leander - bardziej stwierdziła niż spytała kobieta w spiczastym kapeluszu. Ubrana była w długą, zieloną pelerynę, która niemal zakrywała jej stopy. Była szczupła i miała bladą cerę. Cofnęłam szybko rękę. Na szczęście wyszła z obrazu tak szybko jak się tam znalazła.
- Tak, to ja - powiedziałam cicho,nie wiedząc czy było to pytanie retoryczne.
- Witaj Nathan'ie, Strażniku północy - powiedziała. - I ty Danielu.
- Witaj Alais - odpowiedzieli jednocześnie.
- Co was tu sprowadza?
- Możemy porozmawiać w cztery oczy? - spytał Daniel.
- Dobrze, zapraszam do mojego gabinetu.
Niestety nie mogłam wejść, więc zostało mi czekanie. Rozmowa się dłużyła . Zaczęłam się przechadzać po korytarzu. Minęłam zakręt i zobaczyłam brunetkę obściskującą się z jakimś chłopakiem. Zachowywali się tak jakby byli sami. Odniosłam wrażenie, że mają w dupie to czy ktoś ich zobaczy. Dziewczyna wpijała się mu w usta z coraz większym żarem. Zdecydowanie nie powinno mnie tu być. Postawiłam krok w tył. W tym samym momencie drzwi gabinetu otworzyły się. Odetchnęłam z ulgą i ruszyłam w tamtą stronę.
- Witamy w Moonlight Academy, Olivio Leander. Jestem profesor Alais, będę twoją mentorką. Nasza akademia kształci zarówno magów jak i łowców. Ty należysz do klasy magów. Jeśli będziesz potrzebować mojej pomocy wiesz gdzie mnie szukać. A teraz możesz wybrać imię, które będziesz nosić lub możesz zostawić też te, które już masz - powiedziała kobieta. Imię? Od dziecka nie podobało mi się moje imię. Było zbyt pospolite. Zawsze marzyłam o jednym imieniu.
- Vivian.
- Dobrze więc, Vivian, Lilith cię oprowadzi - powiedziała wskazując drobną dziewczynę o długich włosach. Ta również miała bladą cerę, ale wyglądała przy tym anielsko. Jej twarz była nieskazitelnie czysta. Jak u anioła. Uśmiechnęła się do mnie, wyciągając rękę. Uścisnęłam ją.
- Is deas liom bualadh lead, Vivian - powiedziała nieznanym mi językiem. Spojrzałam na moją mentorkę, ale ta się tylko uśmiechnęła.
- To znaczy, "Miło cię poznać" - wyjaśniła melodyjnym głosem dziewczyna.
- Zaprowadzę cię do twojego pokoju.
Weszłam do środka. Rozejrzałam się. Pokój wyglądał jak każdy inny szafki, łóżko, łazienka, ale miał w sobie coś magicznego.
Moją uwagę zwrócił balkon. Chwilę potem przyglądałam się temu, co kryło się poza zamkiem. Zaparło mi dech w piersi.
- Jak tu pięknie - wyszeptałam. Moje oczy napawały się tym widokiem. Poza budynkiem znajdował się przepiękny ogród. Rosły tam chyba najpiękniejsze kwiaty, drzewa i krzewy jakie w życiu widziałam. Po środku ogrodu znajdowała się duża, biała altana. Nie mogłam z siebie słowa wydusić. To miejsce przypomina eden.
- Maidir le dinnéar.
- Mhór, a ligean ar dul anois - powiedziała moja przewodniczka. Weszłam do pokoju.
- O co chodzi?
- Wzywają nas na kolacje - powiedziała z uśmiechem.
***
- Kochanie uspokój się - powtórzyłem po raz kolejny. - Znajdą ją. Znajdą...
- To wszystko przez te czary mary - powiedziała ze złością Margaret. - Gdyby moja mama nie opowiedziała jej tego wszystkiego była by tu teraz z nami cała i zdrowa. Nie wierzę żeby sama uciekła.
- Gdybym jej tego nie powiedziała byłoby tylko gorzej - warknęła staruszka, wchodząc do pokoju. Usiadła przy stole.
- Nie można było temu jakoś zapobiec? Wyleczyć ją z tego? - spytała z wyrzutem moja żona.
- To nie choroba! - prychnęła staruszka. - Nie da się przed tym uciec.
- Mogłaś chociaż spróbować. To, że ty jesteś wiedźmą nie znaczy, że ...
- O nie, nie. Wydaje mi się, że zazdrościsz jej tego. Nie możesz pogodzić się z myślą, że twoja córka otrzymała dar o jakim zawsze marzyłaś - fuknęła staruszka, podnosząc się z krzesła. Margaret poczerwieniała na twarzy. Otworzyła usta, by wydobyć z nich potok obraźliwych słów, ale przerwało jej pukanie do drzwi. Spojrzeliśmy po sobie.
- Pójdę otworzyć - powiedziałem. W drzwiach stał młody chłopak obdarzając mnie chłodnym spojrzeniem. - Mogę w czymś pomóc? - spytałem. Chłopak bez słowa minął mnie i wszedł do środka. Zdziwiony jego zachowaniem zamknąłem drzwi. - Przepraszam bardzo, ale wydaje mi się ... - nie skończyłem, gdyż ów młodzieniec warknął: - Jeśli chcecie dowiedzieć się czegoś o waszej córce radzę okazać więcej uprzejmości - Pozwoliłem mu wejść do salonu. Żona i jej matka patrzyły na mnie pytająco.
- Vivian - zaczął. - Znaczy, Olivia - wyjaśnił. - Jest teraz w bezpiecznym miejscu...- spojrzałem z ukosa na żonę. Chciała coś powiedzieć. Najwyraźniej chłopak też to zauważył, gdyż powiedział : - Żadnych pytań - zrezygnowana opadła na fotel.
- Niestety miejsca jej pobytu nie mogę wam zdradzić - kontynuował. - Nie możecie się z nią kontaktować, ale mogę was zapewnić, że jest pod dobrą opieką. Na świecie dzieją się teraz dziwne rzeczy, o których zwykli śmiertelnicy nie mają pojęcia. Przeznaczeniem Vivian jest ocalenie ludzkości, świata. Może brzmi to jak w jakimś filmie, ale to czysta prawda. Dlatego też muszą państwo się pogodzić z tym, że los Vivian nie będzie już od was zależał. Być może już jej nie zobaczycie. Musicie żyć dalej własnym życiem i zapomnieć o niej. Pamięć wszystkich ludzi, którzy kiedykolwiek słyszeli coś o Olivii została wyczyszczona. Nie będą już o niej pamiętać. Jeśli obiecacie, że nie będziecie używać jej imienia lub wspominać czymkolwiek o niej to nie stanie się z wami to samo - umilkł, czekając na naszą odpowiedź.
- Nie możesz nam tego zrobić. Olivia istniała i istnieje nadal w naszym życiu - odezwała się staruszka.
- Nie na długo. Czy ważniejsze jest dla was życie córki, czy też jej śmierć?! - spytał poirytowany chłopak.
- Życie - powiedziałem cicho. Wstałem i zwróciłem się do blondyna. - *Niech się dzieje wola nieba, z nią się zawsze zgadzać trzeba.
^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^
Po kolacji, która była absolutnie niesamowita, szłam schodami do pokoju. Towarzyszyła mi Lilith. Nadal nie mogłam przywyknąć do jej urody. Zazdrościłam jej tych długich, ciemnych loczków. Zauważyła, że się jej przyglądam i obdarzyła mnie promiennym uśmiechem.
- Jesteś ciekawa kim jestem? - spytała. Przytaknęłam jej.
- Jestem łowcą - powiedziała.
- Kim jest łowca?
- Mówi się po prostu, że jesteśmy ... no powiedzmy czymś w rodzaju elfów. Tyle, że nie mieszkamy w lesie i nie nie mamy spiczastych uszów. - wyjaśniła, pokazując swoje uszy, śmiejąc się przy tym. Wpatrywałam się w nią z głębokim zdziwieniem. Elf? To wyjaśnia jej urodę. Gdybym powiedziała to rodzicom, pewnie by nie uwierzyli.
- Chcesz być moją przyjaciółką? - spytała.
- Jasne - powiedziałam z szerokim uśmiechem. - Przyda mi się wsparcie.
Słońce zaszło, księżyc zawitał na niebie. Wpatrywałam się przed siebie myśląc o tym, jak będą wyglądały lekcje. Lilith mówiła, że są ciekawe i trochę się różnią od zwyczajnych akademii. Pocieszający fakt.
- Is é an rud iontach an áilleacht de sholas na gealaí - powiedziała Lilith. Zwróciłam głowę w jej stronę. - Czy tutaj wszyscy posługują się tym językiem?- spytałam.
- Tylko łowcy - odparła. Przez chwilę chciałam wiedzieć jak to jest być właśnie łowcą , choć przyznam nazwa "elf" bardziej mi się podoba. Nie to, że nie chce być czarodziejką. Lubię to kim jestem. To mrowienie w palcach, kiedy rzucam zaklęcia, magia. To sprawia, że jestem szczęśliwsza. Chciałam się dowiedzieć od Lilith jak to jest być łowcą, ale już jej nie było. Zastanawiałam się dokąd poszła. W tym właśnie momencie usłyszałam głos, na który wszystkie komórki mojego ciała zamierają.
- Jeszcze nie śpisz?
- Nathan - wydukałam i rzuciłam mu się na szyję. Odwzajemnił uścisk.
- Czemu zawdzięczam tak miłe powitanie? - spytał ze śmiechem.
- Tęskniłam - odparłam. Te kilka dni na wyspie zbliżyło nas do siebie. Dużo rozmawialiśmy i czuję, że mogę mu zaufać. Jestem przy nim bezpieczna.Mimo, że nie widziałam go tylko kilka godzin, tęskniłam.
- Co cię tu sprowadza?
- Chciałem ci powiedzieć dobranoc - powiedział uśmiechając się przy tym niewinnie. - Jak ci się tu podoba?
- Jest..pięknie - wyszeptałam. Nagle posmutniałam. Nie wiem czemu pomyślałam o Ameli. Ona tego nie zobaczy. Nie dowie się o istnieniu elfów, nie będzie mogła się cieszyć tym, czym ja się cieszę.
- Hej, o co chodzi? - spytał unosząc mój podbródek, zmuszając mnie do spojrzenia na niego.
- Z pewnymi stratami człowiek nie jest w stanie pogodzić się nigdy - powiedziałam. Przytulił mnie mocno. Rozumiał co mam na myśli. Byłam mu wdzięczna o to, że nie powiedział tego na głos.
- Dziękuję - szepnęłam.
- Nie ma za co dziękować, od tego jestem - powiedział uśmiechając się słodko. Odpowiedziałam mu tym samym, ale choć bym nie wiem jak się starała mój uśmiech nigdy nie będzie taki uroczy.
- No dobra, idź już się położyć i nie myśl już tyle.
- Nie da się o tobie nie myśleć - pomyślałam. - Dobranoc, Nate.
- Dobranoc - powiedział. Zamknęłam za nim drzwi i poszłam w stronę łóżka. Czas najwyższy się położyć. Jutro zaczynam zajęcia, nie mogę zaspać.
_____________________________________________________________
* - zdanie z "Zemsty"
Hej, hej :)
Jak mijają wakacje? Moje są świetne. Spędzam już drugi tydzień w Dublinie i jestem zachwycona tym miastem. Przepraszam, że rozdział tak długo się nie pojawiał, ale sami wiecie..WAKACJE.
*Daniel*
- Co to było? - spytałem.
- Nie mam pojęcia. Pewnie jakaś ryba, czy coś... - powiedział wzruszając ramionami. Ominąłem go i zajrzałem w głąb wody. Ujrzałem coś na kształt dłoni. Wysiliłem się bardziej i zobaczyłem blondwłosą dziewczynę, o której właśnie rozmawialiśmy. Jeśli można to było nazwać rozmową. Bez chwili wahania zrzuciłem z siebie T- shirt i wskoczyłem do wody. Jak widać zdążyłem bo kiedy tylko ją wyciągnąłem z wody otworzyła oczy.
- Czy nie można cię choć na chwilę zostawić samą?!? - spytałem z wyrzutem. Spojrzała na mnie z nieopisanym wyrazem twarzy.
- Skoro już tu jest to może zdecydować, gdzie zostanie - na dźwięk jego głosu ciało dziewczyny zadrżało.
- Nathan? - wyszeptała.
- We własnej osobie - powiedział z szerokim uśmiechem.
* Olivia*
Kilka dni później siedziałam na piasku i podziwiałam daleki horyzont. W oddali nie było widać żadnego statku. Czy ja się kiedykolwiek stąd uwolnię?
- Wiem, że wolałabyś to przemyśleć, ale czas nas nagli - powiedział Nathan siadając koło mnie. Głęboko westchnęłam. - A co będzie rozsądniejsze? - spytałam.
- Akademia będzie bezpieczniejsza, jeśli o to ci chodzi - oboje wiedzieliśmy, że nie w tym rzecz. Na chwilę umilkłam wsłuchując się w szum fal.
- Co byś wybrał będąc na moim miejscu? - Przerwałam ciszę. Odwrócił głowę w moją stronę, tym samym zmuszając mnie do spojrzenia mu w oczy.
- Wybrałbym akademię - powiedział bez wahania. Czekałam aż rozwinie swoją wypowiedź. - Miałabyś tam ochronę i byłabyś bezpieczna. Nie zniósłbym myśli, że coś ci grozi. Dlatego wybierz właśnie tę opcje,proszę - jego pełne troski spojrzenie przeszywało moją duszę na wylot.
- Kim jesteś? - spytałam w końcu. Nie od razu odpowiedział.
- Jestem tu po to by cię chronić.
- Ale...- urwałam bowiem zauważyłam, że nic więcej na ten temat mi nie powie.
- A Daniel? Czy on...
- Jest aniołem? - zaśmiał się. - Nie. Jest moim ... przyjacielem. Poprosiłem go żeby miał na ciebie oko. A te skrzydła, które widziałaś to tylko iluzja. Zaklęcie zamroczenia.
- Więc Daniel jest czarodziejem, tak? - odpowiedział skinieniem głowy.
- To..czym ty jesteś? - spytałam.
- Tego nie musisz na razie wiedzieć- powiedział z tajemniczym uśmiechem. No cóż, ta odpowiedź musiała mnie zadowolić. Na razie.
Nie trudno się domyślić co wybrałam. Wolę uczyć się w jakiejś akademii niż żyć jak jakiś dzikus na wyspie. O zmroku spotkaliśmy się przy pamiętnej rzeczce, tej do której wpadłam.
- Ok. Nie mam wpływu na twoją decyzję. Miejmy nadzieję, że postępujesz słusznie - powiedział Daniel. - Złapcie mnie za rękę.
Potworne szarpnięcie w okolicach żołądka i bum. Jesteśmy na jakiejś łące. Spojrzałam pytająco na Nathan'a. Objął mnie ramieniem i delikatnie odwrócił.
- Ojej.
Przed moimi oczami stał zamek. Łudząco przypominał Hogwart. Znajdował się na skale otoczonej jeziorem. Niedaleko rósł ogromny las. Nie był jednak mroczny jak Zakazany Las z Harry'ego Potter'a.
Jako mała dziewczynka zawsze wyobrażałam sobie, że otrzymuję list z przyjęciem do szkoły magii i czarodziejstwa. Chodząc z rodzicami na spacery szukałam patyka, który przypomina różdżkę i bawiłam się, że walczę z Lordem Voldemortem. Oczywiście zawsze wygrywałam, a moim Voldemortem był Jake. Uśmiechnęłam się na wspomnienie o tym.
- Robi wrażenie, nie? - szepnął mi do ucha Nathan. Mimowolnie zadrżałam. Przerwał moje wspomnienie, ale nie jestem na niego zła. W końcu to Nathan. Właśnie...ale kim on jest?
- Chodźcie - zawołał Daniel. Posłusznie ruszyliśmy w jego stronę. Przed wejściem, a były nim ogromne drzwi, zatrzymaliśmy się.
- Gotowa?
- Nie, ale czy mam inne wyjście?
Szliśmy po długich, krętych schodach. Na ścianach jak się spodziewałam wisiały obrazy. Niezwykłe obrazy. Przedstawiały wydarzenia sprzed wieków. Zaciekawiły mnie, choć nie jestem specjalnie zafascynowana historią. Podeszłam bliżej. Były namalowane jak za sprawą czarodziejskiej ręki. Ale co tu się dziwić? W końcu to szkoła dla czarodziei. Wyciągnęłam rękę żeby dotknąć płótna. Obraz był gładki w dotyku. Wodziłam palcem po jego konturach. Niespodziewanie moja ręka wtopiła się w obraz. Po prostu .. zniknęła?
- Olivia Leander - bardziej stwierdziła niż spytała kobieta w spiczastym kapeluszu. Ubrana była w długą, zieloną pelerynę, która niemal zakrywała jej stopy. Była szczupła i miała bladą cerę. Cofnęłam szybko rękę. Na szczęście wyszła z obrazu tak szybko jak się tam znalazła.
- Tak, to ja - powiedziałam cicho,nie wiedząc czy było to pytanie retoryczne.
- Witaj Nathan'ie, Strażniku północy - powiedziała. - I ty Danielu.
- Witaj Alais - odpowiedzieli jednocześnie.
- Co was tu sprowadza?
- Możemy porozmawiać w cztery oczy? - spytał Daniel.
- Dobrze, zapraszam do mojego gabinetu.
Niestety nie mogłam wejść, więc zostało mi czekanie. Rozmowa się dłużyła . Zaczęłam się przechadzać po korytarzu. Minęłam zakręt i zobaczyłam brunetkę obściskującą się z jakimś chłopakiem. Zachowywali się tak jakby byli sami. Odniosłam wrażenie, że mają w dupie to czy ktoś ich zobaczy. Dziewczyna wpijała się mu w usta z coraz większym żarem. Zdecydowanie nie powinno mnie tu być. Postawiłam krok w tył. W tym samym momencie drzwi gabinetu otworzyły się. Odetchnęłam z ulgą i ruszyłam w tamtą stronę.
- Witamy w Moonlight Academy, Olivio Leander. Jestem profesor Alais, będę twoją mentorką. Nasza akademia kształci zarówno magów jak i łowców. Ty należysz do klasy magów. Jeśli będziesz potrzebować mojej pomocy wiesz gdzie mnie szukać. A teraz możesz wybrać imię, które będziesz nosić lub możesz zostawić też te, które już masz - powiedziała kobieta. Imię? Od dziecka nie podobało mi się moje imię. Było zbyt pospolite. Zawsze marzyłam o jednym imieniu.
- Vivian.
- Dobrze więc, Vivian, Lilith cię oprowadzi - powiedziała wskazując drobną dziewczynę o długich włosach. Ta również miała bladą cerę, ale wyglądała przy tym anielsko. Jej twarz była nieskazitelnie czysta. Jak u anioła. Uśmiechnęła się do mnie, wyciągając rękę. Uścisnęłam ją.
- Is deas liom bualadh lead, Vivian - powiedziała nieznanym mi językiem. Spojrzałam na moją mentorkę, ale ta się tylko uśmiechnęła.
- To znaczy, "Miło cię poznać" - wyjaśniła melodyjnym głosem dziewczyna.
- Zaprowadzę cię do twojego pokoju.
Weszłam do środka. Rozejrzałam się. Pokój wyglądał jak każdy inny szafki, łóżko, łazienka, ale miał w sobie coś magicznego.
Moją uwagę zwrócił balkon. Chwilę potem przyglądałam się temu, co kryło się poza zamkiem. Zaparło mi dech w piersi.
- Jak tu pięknie - wyszeptałam. Moje oczy napawały się tym widokiem. Poza budynkiem znajdował się przepiękny ogród. Rosły tam chyba najpiękniejsze kwiaty, drzewa i krzewy jakie w życiu widziałam. Po środku ogrodu znajdowała się duża, biała altana. Nie mogłam z siebie słowa wydusić. To miejsce przypomina eden.
- Maidir le dinnéar.
- Mhór, a ligean ar dul anois - powiedziała moja przewodniczka. Weszłam do pokoju.
- O co chodzi?
- Wzywają nas na kolacje - powiedziała z uśmiechem.
***
- Kochanie uspokój się - powtórzyłem po raz kolejny. - Znajdą ją. Znajdą...
- To wszystko przez te czary mary - powiedziała ze złością Margaret. - Gdyby moja mama nie opowiedziała jej tego wszystkiego była by tu teraz z nami cała i zdrowa. Nie wierzę żeby sama uciekła.
- Gdybym jej tego nie powiedziała byłoby tylko gorzej - warknęła staruszka, wchodząc do pokoju. Usiadła przy stole.
- Nie można było temu jakoś zapobiec? Wyleczyć ją z tego? - spytała z wyrzutem moja żona.
- To nie choroba! - prychnęła staruszka. - Nie da się przed tym uciec.
- Mogłaś chociaż spróbować. To, że ty jesteś wiedźmą nie znaczy, że ...
- O nie, nie. Wydaje mi się, że zazdrościsz jej tego. Nie możesz pogodzić się z myślą, że twoja córka otrzymała dar o jakim zawsze marzyłaś - fuknęła staruszka, podnosząc się z krzesła. Margaret poczerwieniała na twarzy. Otworzyła usta, by wydobyć z nich potok obraźliwych słów, ale przerwało jej pukanie do drzwi. Spojrzeliśmy po sobie.
- Pójdę otworzyć - powiedziałem. W drzwiach stał młody chłopak obdarzając mnie chłodnym spojrzeniem. - Mogę w czymś pomóc? - spytałem. Chłopak bez słowa minął mnie i wszedł do środka. Zdziwiony jego zachowaniem zamknąłem drzwi. - Przepraszam bardzo, ale wydaje mi się ... - nie skończyłem, gdyż ów młodzieniec warknął: - Jeśli chcecie dowiedzieć się czegoś o waszej córce radzę okazać więcej uprzejmości - Pozwoliłem mu wejść do salonu. Żona i jej matka patrzyły na mnie pytająco.
- Vivian - zaczął. - Znaczy, Olivia - wyjaśnił. - Jest teraz w bezpiecznym miejscu...- spojrzałem z ukosa na żonę. Chciała coś powiedzieć. Najwyraźniej chłopak też to zauważył, gdyż powiedział : - Żadnych pytań - zrezygnowana opadła na fotel.
- Niestety miejsca jej pobytu nie mogę wam zdradzić - kontynuował. - Nie możecie się z nią kontaktować, ale mogę was zapewnić, że jest pod dobrą opieką. Na świecie dzieją się teraz dziwne rzeczy, o których zwykli śmiertelnicy nie mają pojęcia. Przeznaczeniem Vivian jest ocalenie ludzkości, świata. Może brzmi to jak w jakimś filmie, ale to czysta prawda. Dlatego też muszą państwo się pogodzić z tym, że los Vivian nie będzie już od was zależał. Być może już jej nie zobaczycie. Musicie żyć dalej własnym życiem i zapomnieć o niej. Pamięć wszystkich ludzi, którzy kiedykolwiek słyszeli coś o Olivii została wyczyszczona. Nie będą już o niej pamiętać. Jeśli obiecacie, że nie będziecie używać jej imienia lub wspominać czymkolwiek o niej to nie stanie się z wami to samo - umilkł, czekając na naszą odpowiedź.
- Nie możesz nam tego zrobić. Olivia istniała i istnieje nadal w naszym życiu - odezwała się staruszka.
- Nie na długo. Czy ważniejsze jest dla was życie córki, czy też jej śmierć?! - spytał poirytowany chłopak.
- Życie - powiedziałem cicho. Wstałem i zwróciłem się do blondyna. - *Niech się dzieje wola nieba, z nią się zawsze zgadzać trzeba.
^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^
Po kolacji, która była absolutnie niesamowita, szłam schodami do pokoju. Towarzyszyła mi Lilith. Nadal nie mogłam przywyknąć do jej urody. Zazdrościłam jej tych długich, ciemnych loczków. Zauważyła, że się jej przyglądam i obdarzyła mnie promiennym uśmiechem.
- Jesteś ciekawa kim jestem? - spytała. Przytaknęłam jej.
- Jestem łowcą - powiedziała.
- Kim jest łowca?
- Mówi się po prostu, że jesteśmy ... no powiedzmy czymś w rodzaju elfów. Tyle, że nie mieszkamy w lesie i nie nie mamy spiczastych uszów. - wyjaśniła, pokazując swoje uszy, śmiejąc się przy tym. Wpatrywałam się w nią z głębokim zdziwieniem. Elf? To wyjaśnia jej urodę. Gdybym powiedziała to rodzicom, pewnie by nie uwierzyli.
- Chcesz być moją przyjaciółką? - spytała.
- Jasne - powiedziałam z szerokim uśmiechem. - Przyda mi się wsparcie.
Słońce zaszło, księżyc zawitał na niebie. Wpatrywałam się przed siebie myśląc o tym, jak będą wyglądały lekcje. Lilith mówiła, że są ciekawe i trochę się różnią od zwyczajnych akademii. Pocieszający fakt.
- Is é an rud iontach an áilleacht de sholas na gealaí - powiedziała Lilith. Zwróciłam głowę w jej stronę. - Czy tutaj wszyscy posługują się tym językiem?- spytałam.
- Tylko łowcy - odparła. Przez chwilę chciałam wiedzieć jak to jest być właśnie łowcą , choć przyznam nazwa "elf" bardziej mi się podoba. Nie to, że nie chce być czarodziejką. Lubię to kim jestem. To mrowienie w palcach, kiedy rzucam zaklęcia, magia. To sprawia, że jestem szczęśliwsza. Chciałam się dowiedzieć od Lilith jak to jest być łowcą, ale już jej nie było. Zastanawiałam się dokąd poszła. W tym właśnie momencie usłyszałam głos, na który wszystkie komórki mojego ciała zamierają.
- Jeszcze nie śpisz?
- Nathan - wydukałam i rzuciłam mu się na szyję. Odwzajemnił uścisk.
- Czemu zawdzięczam tak miłe powitanie? - spytał ze śmiechem.
- Tęskniłam - odparłam. Te kilka dni na wyspie zbliżyło nas do siebie. Dużo rozmawialiśmy i czuję, że mogę mu zaufać. Jestem przy nim bezpieczna.Mimo, że nie widziałam go tylko kilka godzin, tęskniłam.
- Co cię tu sprowadza?
- Chciałem ci powiedzieć dobranoc - powiedział uśmiechając się przy tym niewinnie. - Jak ci się tu podoba?
- Jest..pięknie - wyszeptałam. Nagle posmutniałam. Nie wiem czemu pomyślałam o Ameli. Ona tego nie zobaczy. Nie dowie się o istnieniu elfów, nie będzie mogła się cieszyć tym, czym ja się cieszę.
- Hej, o co chodzi? - spytał unosząc mój podbródek, zmuszając mnie do spojrzenia na niego.
- Z pewnymi stratami człowiek nie jest w stanie pogodzić się nigdy - powiedziałam. Przytulił mnie mocno. Rozumiał co mam na myśli. Byłam mu wdzięczna o to, że nie powiedział tego na głos.
- Dziękuję - szepnęłam.
- Nie ma za co dziękować, od tego jestem - powiedział uśmiechając się słodko. Odpowiedziałam mu tym samym, ale choć bym nie wiem jak się starała mój uśmiech nigdy nie będzie taki uroczy.
- No dobra, idź już się położyć i nie myśl już tyle.
- Nie da się o tobie nie myśleć - pomyślałam. - Dobranoc, Nate.
- Dobranoc - powiedział. Zamknęłam za nim drzwi i poszłam w stronę łóżka. Czas najwyższy się położyć. Jutro zaczynam zajęcia, nie mogę zaspać.
_____________________________________________________________
* - zdanie z "Zemsty"
Hej, hej :)
Jak mijają wakacje? Moje są świetne. Spędzam już drugi tydzień w Dublinie i jestem zachwycona tym miastem. Przepraszam, że rozdział tak długo się nie pojawiał, ale sami wiecie..WAKACJE.
wtorek, 10 czerwca 2014
[15] Ukryta.
- Olivia - ktoś szeptał moje imię coraz głośniej. Dźwięk roznosił się po całym pokoju. Poczułam ostry ból w skroni. Upadłam na podłogę trzymając się za głowę. Ból był coraz silniejszy. Wzrastał wraz z szeptami, które przerodziły się w krzyki. Rozejrzałam się.
- Mój Boże - szepnęłam.
Przed moją twarzą pojawił zarys ciemnej postaci. Byłam przerażona. To coś nie miało twarzy. Chuchało na mnie zimnym powietrzem. Było mgliste. Przypominało ducha, tyle że było czarne i straszniejsze. Nigdy czegoś takiego nie widziałam.
Po chwili doznała strasznego uczucia. Coś śliskiego przebiło się przez moją klatkę piersiową i pojawiło się po drugiej stronie. W pokoju było zupełnie ciemno. Tych " stworów" było coraz więcej. Otoczyły mnie. Zaczęły wirować zamykając mnie w kręgu. Nie wiedziałam jak się bronić.
- Boże ratuj! - błagałam w myślach. Po chwili przez okno wleciała kolejna postać. Była większa i miała ...twarz. Wyglądem bardzo przypominała człowieka. Czekałam na najgorsze. Ku mojemu zdziwieniu owa postać przegoniła cienie. W moim pokoju zrobiło się nadzwyczaj jasno. Musiałam zasłonić oczy drżącą ręką.
Nagle poczułam, że ten kto mnie uratował bierze mnie na ręce. Niespodziewanie stanął na parapecie. Wiedziałam co chce zrobić. Ten wariat nas zabije!
- Co ty robisz?!? Chcesz nas zabić? - chłopak nie reagował na moje słowa. Albo jest głupi albo głuchy. Albo jedno i drugie. Wyskoczył z okna. Zaczęłam krzyczeć i zacisnęłam mocno powieki.
***
Spodziewałam się głośnego huku i potwornego bólu, ale nic takiego nie nastąpiło. Zamiast tego czułam się jakbym leciała. Odważyłam się otworzyć oczy.
- Wooow! - wymsknęło mi się. Ja naprawdę leciałam. Pod sobą widziałam Renesved. Ale...jak to możliwe?
Czułam, że ktoś trzyma mnie w talii. Odchyliłam głowę i zobaczyłam blondyna o idealnych rysach twarzy. Patrzył w skupieniu przed siebie. Zwróciłam uwagę na coś, co wyrastało mu z pleców. On...miał skrzydła.
- Umarłam - pomyślałam.
***
Po pewnym czasie blondyn wylądował. Rozejrzałam się. Byliśmy na plaży. Było tu naprawdę ładnie. Wciągnęłam dużą ilość powietrza w płuca. Poczułam silną woń morskiej bryzy. Nie zwracając uwagi na mojego towarzysza ruszyłam przed siebie, ciekawa jak wygląda reszta plaży. Po godzinie chodzenia w kółko zorientowałam się, że jesteśmy na wyspie. Nie ma sensu włóczyć się tak w nieskończoność. Postanowiłam wrócić do blondyna.
Siedział na skale wpatrując się w zachód słońca. Stałam tak przez chwilę przyglądając się mu. Odwrócił głowę w moją stronę. Miał piękne, szare oczy. Na chwilę utonęłam w jego spojrzeniu.
Po chwili do moich uszu dotarł ryk. Wzdrygnęłam się. Brzmiał jak jakiś dziki kot. Zaraz się jednak uspokoiłam. Przecież nie może mnie zabić. Nic mi nie grozi. Nie umrę po raz drugi. Stałam spokojnie, odchylając lekko głowę do tyłu, ciekawa co to za zwierzę.
- Uciekaj! - usłyszałam za sobą. - Nie stój tak!
Odwróciłam się do niego z uśmiechem na twarzy. Po co ta cała szopka? Przecież wiadomo, że zwierzę nawet mnie nie zadrapie. Niespodziewanie zostałam powalona na ziemię. Puma wbiła mi pazury w rękę. Dlaczego to tak boli, do cholery??! Co jest?!
Dziki kot został ze mnie zdjęty. Wstałam otrzepując się. Byłam wściekła. Nie powinnam odczuwać bólu. Moją uwagę przykuła walka kota z blondynem. Byłam prawie pewna, że kot załatwi go bez jakichkolwiek komplikacji. Jednak się myliłam. Chłopak miał więcej siły niż zwierzę. Powalił kota na ziemię i zabił. Tak po prostu. Stałam patrząc na niego wielkimi oczami. Zapomniałam nawet o rwącym bólu w nadgarstku.
- Jak ty to...?
***
- Siedź spokojnie i się nie ruszaj - polecił. - Raz, dwa, trzy..
- Auuua!! - krzyknęłam wyrywając mu rękę. Natychmiast tego pożałowałam. Zapiekło jeszcze mocniej.
- Mówiłem żebyś siedziała spokojnie - powiedział wzruszając ramionami. Miałam ochotę mu przywalić.
Po chwili udało mu się zrobić mi opatrunek.
- Co ci do głowy strzeliło żeby stać jak słup soli i się spokojnie przyglądać??! - spytał wyraźnie zirytowany.
- Sądziłam, że skoro nie żyję to nic mi się nie stanie. Nie umrę przecież po raz drugi - powiedziałam jakby to było oczywiste. - Jednak się przeliczyłam - dodałam.
Spojrzał na mnie jak na wariatkę. - Ty się dobrze czujesz? - spytał zszokowany, przykładając mi dłoń do czoła. Zrobiło mi się głupio. Poczułam jak palą mnie policzki.
- Ja wcale nie umarłam, prawda? - powiedziałam cicho czując, że rumienię się jeszcze bardziej. Potrząsnął głową. Idiotka. Jestem skończoną idiotką!
- Co my tu w ogóle robimy? - spytałam.
- Nie mogłaś tam zostać. To zbyt niebezpieczne.
- Zbyt niebezpieczne?! Żartujesz, prawda? Tam jest mój dom. Moja rodzina i przyjaciele. Nie mogę ich od tak zostawić - powiedziałam.
- Nie wrócisz tam i koniec tematu!
- Nie rozkazuj mi! Nie zamierzam tutaj zostać - krzyknęłam.
- A jak masz niby zamiar się stąd wydostać? - spytał ironicznie.
- Ja...nie ważne! - wstałam i ruszyłam wzdłuż plaży.
- Zaczekaj! Gdzie idziesz? - krzyknął. Nie miałam ochoty mu odpowiadać. Myśli pewnie, że jestem jakąś wariatką i jeszcze sobie krzywdę zrobię. Miałam ochotę się rozpłakać. I tak też uczyniłam.
Zabrałam się za budowanie tratwy. Nie szło mi najlepiej. Prawdę mówiąc nie miałam zielonego pojęcia jak to się robi, ale ani myślałam wrócić. Blondyn jednak sam mnie znalazł.
- Co robisz? - spytał z troską.
- Buduję tratwę, nie widać? - warknęłam.
- Dobra rozumiem, ale nie musisz być dla mnie taka niemiła.
- Och przepraszam bardzo. To ty mnie tutaj sprowadziłeś! I utknęłam tutaj. Bez nikogo w kim mogłabym znaleźć wsparcie. A ty jeszcze na mnie krzyczysz!
- Bo chcesz tam wrócić.
- Może powinnam. Lepiej by było gdybyś mnie tutaj nie przenosił.
- Czyli sugerujesz, że nie powinienem cię ratować?! - powiedział wyraźnie wkurzony.
- Nie, mówię tylko, że mogłeś mnie tam zostawić. Co ja tu będę robić? Mówić do drzew? Chcesz żebym całkiem oszalała? Odczep się! - powiedziałam wracając do mojej tratwy.
- Okey jak chcesz. Radź sobie sama!
Następnego dnia wstałam obolała. Budowa tratwy spaliła na panewce. Jak ja mam wrócić do domu??! -Ugh! - kopnęłam z całej siły w drzewo. Zabolało - Cholera! - rozmasowałam stopę. Poczułam skurcz w żołądku.
- Głodna jestem - pomyślałam. Podniosłam się z ziemi i błądziłam wzrokiem szukając czegoś do zjedzenia. Chodząc w kółko przez godzinę miałam serdecznie dosyć tej wyspy. Nigdzie nie znalazłam czegoś jadalnego. Weszłam głębiej, tym samym oddalając się znacznie od plaży. Wędrowałam tak porzucając jakąkolwiek nadzieję, że napełnię swój brzuch do syta. W końcu ujrzałam drzewo z daktylami. Dosłownie rzuciłam się w tamtym kierunku. Stojąc pod drzewem zastanawiałam się jak zdjąć owoce. Przypomniałam sobie, że mogę przecież użyć magii. Zadowolona z siebie podniosłam rękę.
- Stój!
Zdezorientowana odwróciłam się. Tuż za moimi plecami stał blondyn.
- Co ty do cholery....?!
- Jeśli użyjesz magii namierzą nas - powiedział wpadając mi w słowo.
- Kto nas namierzy? - wycedziłam przez zaciśnięte zęby. Najwyraźniej tym pytaniem zaskoczyłam blondyna bo spojrzał na mnie głupim wzrokiem.
- A kto cały czas próbuje cię dopaść? Pomyśl, to nie boli - prychnął.
- Dobra, dobra. Nie bądź taki mądry. - bąknęłam. - Jak mam ściągnąć te daktyle?
- Wejdź na drzewo -powiedział z ironicznym uśmieszkiem na twarzy.
- Żartujesz prawda?
Nie żartował. Po kilku męczących próbach udało mi się wdrapać na drzewo. Byłam niezwykle z siebie dumna. Teraz pozostało mi tylko zerwać kilka owoców i wrócić bezpiecznie na grunt. Ostrożnie posuwałam się naprzód. Udało mi się zerwać kilka daktyli. Zadowolona odwróciłam się w stronę chłopaka, który obserwował mnie z tym swoim głupim uśmieszkiem na twarzy. Zirytowało mnie to. Pokazałam mu język. Pech chciał, że w tym samym momencie zauważyłam wielkiego pająka na mojej ręce. Zaczęłam krzyczeć. Wtedy gałąź, którą ściskałam w drugiej dłoni żeby utrzymać równowagę, połamała się. Straciłam równowagę i zleciałam z drzewa. Poczułam objęcie silnych, męskich ramion. Zaraz po tym znalazłam się na ziemi, wtulona w nagi tors mojego wybawcy. Nie zdążyłam nawet zauważyć, kiedy zdjął koszulkę. Zmieszana wyswobodziłam się z jego objęcia i wymamrotałam coś w stylu - Dziękuję.
Ten chłopak uratował mnie już dwukrotnie, a ja nie znam nawet jego imienia. W dodatku cały czas na niego krzyczę i obwiniam o wszystko, a przecież chciał dobrze.
- Jak ci na imię?
- Daniel - powiedział posyłając mi słodki uśmiech.
- Daniel..- powtórzyłam. - Ładne imię.
Kilka godzin później Daniel oznajmił, że idzie zbadać teren. Nie zwróciłam na to większej uwagi. Nie mogłam jednak usiedzieć na miejscu i poszłam w swoją stronę. Wędrowałam po wyspie nucąc sobie pod nosem. Nogi zaprowadziły mnie nad rzeczkę. Usiadłam na dużym kamieniu, a właściwie głazie i wrzucałam mniejsze kamyczki do wody. Nagle usłyszałam czyjeś przyciszone głosy. Ktoś zbliżał się w moim kierunku. Szybko wskoczyłam do wody i schowałam się za głazem. Po chwili dwoje ludzi przyszło na miejsce, w którym niedawno byłam. Wytężyłam słuch próbując podsłuchać fragment rozmowy. Rozpoznawałam je, ale nie wiedziałam skąd.
- To ja powinienem ją tam zabrać - powiedział, a raczej warknął jeden.
- Nie! - krzyknął drugi. - Jest tutaj ze mną bezpieczna.
- Na razie - stwierdził leniwie chłopak. - Tam się nią zajmą. Będzie pod dobrą opieką. Tutaj jest wystawiona jak na talerzu.
- Nic jej tu nie grozi - powtórzył drugi. - No chyba, że sama sobie coś zrobi - zaśmiał się. Rozpoznałam śmiech Daniela. Nic z tego nie rozumiem! O co tu chodzi? Rozmawiają niewątpliwie o mnie. No bo kto może tu jeszcze być?!
- Przeszukałem całą wyspę. Nie znalazłem niczego niepokojącego.
- Teraz może i tak, ale już niedługo ją znajdą. Zresztą jej rodzice zgłosili sprawę na policję. Teraz już na pewno wiedzą, że jej nie ma w Renesved. To tylko kwestia czasu, kiedy ją znajdą. Moonlight Academy to najlepsze rozwiązanie.
Nastąpiła cisza. Zaczęłam się bać, że zdradzi mnie i moje położenie własny oddech. A jeśli wiedzą, że tu jestem i się przyczajają?
- Zgoda - usłyszałam głos Daniela. Odetchnęłam z ulgą, mimo że wcale nie powinnam. Przecież nie znałam ich zamiarów, wiedziałam tylko, że chcą mnie znowu gdzieś przenieść. Usłyszałam oddalające się kroki. Musiałam zobaczyć kim był ten drugi chłopak. Ciekawość wzięła górę nad strachem przed zdemaskowaniem. Ostrożnie chwyciłam dłońmi skałę i zaczęłam się podciągać do góry. Już mi się prawie udało, kiedy wleciałam z głośnym pluskiem do wody. Byłam tak zszokowana, że wzięłam wdech będąc już w wodzie. Zaczęłam się dusić. Myślałam, że to już koniec. Nie mogłam wypłynąć na powierzchnię. Machałam po omacku rękami, próbując się czegoś chwycić. Niestety nie było czego. Obraz zaczął mi się rozmazywać.
- Nie mogę się poddać! - pomyślałam. Kończyny odmawiały mi posłuszeństwa. - No dalej!
Nic z tego. Nie mam nawet siły kiwnąć palcem. Patrzyłam tylko jak woda wciąga mnie coraz głębiej i głębiej ....
----------------------------------------------------------------------------------------------
W końcu dodałam ten rozdział. Chciałam wstawić go już wcześniej, ale miałam problemy z internetem. Przepraszam.
Chciałam polecić drugi blog pewnej dziewczyny, która pisze bardzo ciekawie i strasznie mi się podobają jej oba blogi. Jeden już poleciłam w poprzedniej notatce pod rozdziałem. Dzisiaj chcę polecić drugi ;))
Ronnie jesteś niesamowita!
http://life--guardian.blogspot.com/
- Olivia - ktoś szeptał moje imię coraz głośniej. Dźwięk roznosił się po całym pokoju. Poczułam ostry ból w skroni. Upadłam na podłogę trzymając się za głowę. Ból był coraz silniejszy. Wzrastał wraz z szeptami, które przerodziły się w krzyki. Rozejrzałam się.
- Mój Boże - szepnęłam.
Przed moją twarzą pojawił zarys ciemnej postaci. Byłam przerażona. To coś nie miało twarzy. Chuchało na mnie zimnym powietrzem. Było mgliste. Przypominało ducha, tyle że było czarne i straszniejsze. Nigdy czegoś takiego nie widziałam.
Po chwili doznała strasznego uczucia. Coś śliskiego przebiło się przez moją klatkę piersiową i pojawiło się po drugiej stronie. W pokoju było zupełnie ciemno. Tych " stworów" było coraz więcej. Otoczyły mnie. Zaczęły wirować zamykając mnie w kręgu. Nie wiedziałam jak się bronić.
- Boże ratuj! - błagałam w myślach. Po chwili przez okno wleciała kolejna postać. Była większa i miała ...twarz. Wyglądem bardzo przypominała człowieka. Czekałam na najgorsze. Ku mojemu zdziwieniu owa postać przegoniła cienie. W moim pokoju zrobiło się nadzwyczaj jasno. Musiałam zasłonić oczy drżącą ręką.
Nagle poczułam, że ten kto mnie uratował bierze mnie na ręce. Niespodziewanie stanął na parapecie. Wiedziałam co chce zrobić. Ten wariat nas zabije!
- Co ty robisz?!? Chcesz nas zabić? - chłopak nie reagował na moje słowa. Albo jest głupi albo głuchy. Albo jedno i drugie. Wyskoczył z okna. Zaczęłam krzyczeć i zacisnęłam mocno powieki.
***
Spodziewałam się głośnego huku i potwornego bólu, ale nic takiego nie nastąpiło. Zamiast tego czułam się jakbym leciała. Odważyłam się otworzyć oczy.
- Wooow! - wymsknęło mi się. Ja naprawdę leciałam. Pod sobą widziałam Renesved. Ale...jak to możliwe?
Czułam, że ktoś trzyma mnie w talii. Odchyliłam głowę i zobaczyłam blondyna o idealnych rysach twarzy. Patrzył w skupieniu przed siebie. Zwróciłam uwagę na coś, co wyrastało mu z pleców. On...miał skrzydła.
- Umarłam - pomyślałam.
***
Po pewnym czasie blondyn wylądował. Rozejrzałam się. Byliśmy na plaży. Było tu naprawdę ładnie. Wciągnęłam dużą ilość powietrza w płuca. Poczułam silną woń morskiej bryzy. Nie zwracając uwagi na mojego towarzysza ruszyłam przed siebie, ciekawa jak wygląda reszta plaży. Po godzinie chodzenia w kółko zorientowałam się, że jesteśmy na wyspie. Nie ma sensu włóczyć się tak w nieskończoność. Postanowiłam wrócić do blondyna.
Siedział na skale wpatrując się w zachód słońca. Stałam tak przez chwilę przyglądając się mu. Odwrócił głowę w moją stronę. Miał piękne, szare oczy. Na chwilę utonęłam w jego spojrzeniu.
Po chwili do moich uszu dotarł ryk. Wzdrygnęłam się. Brzmiał jak jakiś dziki kot. Zaraz się jednak uspokoiłam. Przecież nie może mnie zabić. Nic mi nie grozi. Nie umrę po raz drugi. Stałam spokojnie, odchylając lekko głowę do tyłu, ciekawa co to za zwierzę.
- Uciekaj! - usłyszałam za sobą. - Nie stój tak!
Odwróciłam się do niego z uśmiechem na twarzy. Po co ta cała szopka? Przecież wiadomo, że zwierzę nawet mnie nie zadrapie. Niespodziewanie zostałam powalona na ziemię. Puma wbiła mi pazury w rękę. Dlaczego to tak boli, do cholery??! Co jest?!
Dziki kot został ze mnie zdjęty. Wstałam otrzepując się. Byłam wściekła. Nie powinnam odczuwać bólu. Moją uwagę przykuła walka kota z blondynem. Byłam prawie pewna, że kot załatwi go bez jakichkolwiek komplikacji. Jednak się myliłam. Chłopak miał więcej siły niż zwierzę. Powalił kota na ziemię i zabił. Tak po prostu. Stałam patrząc na niego wielkimi oczami. Zapomniałam nawet o rwącym bólu w nadgarstku.
- Jak ty to...?
***
- Siedź spokojnie i się nie ruszaj - polecił. - Raz, dwa, trzy..
- Auuua!! - krzyknęłam wyrywając mu rękę. Natychmiast tego pożałowałam. Zapiekło jeszcze mocniej.
- Mówiłem żebyś siedziała spokojnie - powiedział wzruszając ramionami. Miałam ochotę mu przywalić.
Po chwili udało mu się zrobić mi opatrunek.
- Co ci do głowy strzeliło żeby stać jak słup soli i się spokojnie przyglądać??! - spytał wyraźnie zirytowany.
- Sądziłam, że skoro nie żyję to nic mi się nie stanie. Nie umrę przecież po raz drugi - powiedziałam jakby to było oczywiste. - Jednak się przeliczyłam - dodałam.
Spojrzał na mnie jak na wariatkę. - Ty się dobrze czujesz? - spytał zszokowany, przykładając mi dłoń do czoła. Zrobiło mi się głupio. Poczułam jak palą mnie policzki.
- Ja wcale nie umarłam, prawda? - powiedziałam cicho czując, że rumienię się jeszcze bardziej. Potrząsnął głową. Idiotka. Jestem skończoną idiotką!
- Co my tu w ogóle robimy? - spytałam.
- Nie mogłaś tam zostać. To zbyt niebezpieczne.
- Zbyt niebezpieczne?! Żartujesz, prawda? Tam jest mój dom. Moja rodzina i przyjaciele. Nie mogę ich od tak zostawić - powiedziałam.
- Nie wrócisz tam i koniec tematu!
- Nie rozkazuj mi! Nie zamierzam tutaj zostać - krzyknęłam.
- A jak masz niby zamiar się stąd wydostać? - spytał ironicznie.
- Ja...nie ważne! - wstałam i ruszyłam wzdłuż plaży.
- Zaczekaj! Gdzie idziesz? - krzyknął. Nie miałam ochoty mu odpowiadać. Myśli pewnie, że jestem jakąś wariatką i jeszcze sobie krzywdę zrobię. Miałam ochotę się rozpłakać. I tak też uczyniłam.
Zabrałam się za budowanie tratwy. Nie szło mi najlepiej. Prawdę mówiąc nie miałam zielonego pojęcia jak to się robi, ale ani myślałam wrócić. Blondyn jednak sam mnie znalazł.
- Co robisz? - spytał z troską.
- Buduję tratwę, nie widać? - warknęłam.
- Dobra rozumiem, ale nie musisz być dla mnie taka niemiła.
- Och przepraszam bardzo. To ty mnie tutaj sprowadziłeś! I utknęłam tutaj. Bez nikogo w kim mogłabym znaleźć wsparcie. A ty jeszcze na mnie krzyczysz!
- Bo chcesz tam wrócić.
- Może powinnam. Lepiej by było gdybyś mnie tutaj nie przenosił.
- Czyli sugerujesz, że nie powinienem cię ratować?! - powiedział wyraźnie wkurzony.
- Nie, mówię tylko, że mogłeś mnie tam zostawić. Co ja tu będę robić? Mówić do drzew? Chcesz żebym całkiem oszalała? Odczep się! - powiedziałam wracając do mojej tratwy.
- Okey jak chcesz. Radź sobie sama!
Następnego dnia wstałam obolała. Budowa tratwy spaliła na panewce. Jak ja mam wrócić do domu??! -Ugh! - kopnęłam z całej siły w drzewo. Zabolało - Cholera! - rozmasowałam stopę. Poczułam skurcz w żołądku.
- Głodna jestem - pomyślałam. Podniosłam się z ziemi i błądziłam wzrokiem szukając czegoś do zjedzenia. Chodząc w kółko przez godzinę miałam serdecznie dosyć tej wyspy. Nigdzie nie znalazłam czegoś jadalnego. Weszłam głębiej, tym samym oddalając się znacznie od plaży. Wędrowałam tak porzucając jakąkolwiek nadzieję, że napełnię swój brzuch do syta. W końcu ujrzałam drzewo z daktylami. Dosłownie rzuciłam się w tamtym kierunku. Stojąc pod drzewem zastanawiałam się jak zdjąć owoce. Przypomniałam sobie, że mogę przecież użyć magii. Zadowolona z siebie podniosłam rękę.
- Stój!
Zdezorientowana odwróciłam się. Tuż za moimi plecami stał blondyn.
- Co ty do cholery....?!
- Jeśli użyjesz magii namierzą nas - powiedział wpadając mi w słowo.
- Kto nas namierzy? - wycedziłam przez zaciśnięte zęby. Najwyraźniej tym pytaniem zaskoczyłam blondyna bo spojrzał na mnie głupim wzrokiem.
- A kto cały czas próbuje cię dopaść? Pomyśl, to nie boli - prychnął.
- Dobra, dobra. Nie bądź taki mądry. - bąknęłam. - Jak mam ściągnąć te daktyle?
- Wejdź na drzewo -powiedział z ironicznym uśmieszkiem na twarzy.
- Żartujesz prawda?
Nie żartował. Po kilku męczących próbach udało mi się wdrapać na drzewo. Byłam niezwykle z siebie dumna. Teraz pozostało mi tylko zerwać kilka owoców i wrócić bezpiecznie na grunt. Ostrożnie posuwałam się naprzód. Udało mi się zerwać kilka daktyli. Zadowolona odwróciłam się w stronę chłopaka, który obserwował mnie z tym swoim głupim uśmieszkiem na twarzy. Zirytowało mnie to. Pokazałam mu język. Pech chciał, że w tym samym momencie zauważyłam wielkiego pająka na mojej ręce. Zaczęłam krzyczeć. Wtedy gałąź, którą ściskałam w drugiej dłoni żeby utrzymać równowagę, połamała się. Straciłam równowagę i zleciałam z drzewa. Poczułam objęcie silnych, męskich ramion. Zaraz po tym znalazłam się na ziemi, wtulona w nagi tors mojego wybawcy. Nie zdążyłam nawet zauważyć, kiedy zdjął koszulkę. Zmieszana wyswobodziłam się z jego objęcia i wymamrotałam coś w stylu - Dziękuję.
Ten chłopak uratował mnie już dwukrotnie, a ja nie znam nawet jego imienia. W dodatku cały czas na niego krzyczę i obwiniam o wszystko, a przecież chciał dobrze.
- Jak ci na imię?
- Daniel - powiedział posyłając mi słodki uśmiech.
- Daniel..- powtórzyłam. - Ładne imię.
Kilka godzin później Daniel oznajmił, że idzie zbadać teren. Nie zwróciłam na to większej uwagi. Nie mogłam jednak usiedzieć na miejscu i poszłam w swoją stronę. Wędrowałam po wyspie nucąc sobie pod nosem. Nogi zaprowadziły mnie nad rzeczkę. Usiadłam na dużym kamieniu, a właściwie głazie i wrzucałam mniejsze kamyczki do wody. Nagle usłyszałam czyjeś przyciszone głosy. Ktoś zbliżał się w moim kierunku. Szybko wskoczyłam do wody i schowałam się za głazem. Po chwili dwoje ludzi przyszło na miejsce, w którym niedawno byłam. Wytężyłam słuch próbując podsłuchać fragment rozmowy. Rozpoznawałam je, ale nie wiedziałam skąd.
- To ja powinienem ją tam zabrać - powiedział, a raczej warknął jeden.
- Nie! - krzyknął drugi. - Jest tutaj ze mną bezpieczna.
- Na razie - stwierdził leniwie chłopak. - Tam się nią zajmą. Będzie pod dobrą opieką. Tutaj jest wystawiona jak na talerzu.
- Nic jej tu nie grozi - powtórzył drugi. - No chyba, że sama sobie coś zrobi - zaśmiał się. Rozpoznałam śmiech Daniela. Nic z tego nie rozumiem! O co tu chodzi? Rozmawiają niewątpliwie o mnie. No bo kto może tu jeszcze być?!
- Przeszukałem całą wyspę. Nie znalazłem niczego niepokojącego.
- Teraz może i tak, ale już niedługo ją znajdą. Zresztą jej rodzice zgłosili sprawę na policję. Teraz już na pewno wiedzą, że jej nie ma w Renesved. To tylko kwestia czasu, kiedy ją znajdą. Moonlight Academy to najlepsze rozwiązanie.
Nastąpiła cisza. Zaczęłam się bać, że zdradzi mnie i moje położenie własny oddech. A jeśli wiedzą, że tu jestem i się przyczajają?
- Zgoda - usłyszałam głos Daniela. Odetchnęłam z ulgą, mimo że wcale nie powinnam. Przecież nie znałam ich zamiarów, wiedziałam tylko, że chcą mnie znowu gdzieś przenieść. Usłyszałam oddalające się kroki. Musiałam zobaczyć kim był ten drugi chłopak. Ciekawość wzięła górę nad strachem przed zdemaskowaniem. Ostrożnie chwyciłam dłońmi skałę i zaczęłam się podciągać do góry. Już mi się prawie udało, kiedy wleciałam z głośnym pluskiem do wody. Byłam tak zszokowana, że wzięłam wdech będąc już w wodzie. Zaczęłam się dusić. Myślałam, że to już koniec. Nie mogłam wypłynąć na powierzchnię. Machałam po omacku rękami, próbując się czegoś chwycić. Niestety nie było czego. Obraz zaczął mi się rozmazywać.
- Nie mogę się poddać! - pomyślałam. Kończyny odmawiały mi posłuszeństwa. - No dalej!
Nic z tego. Nie mam nawet siły kiwnąć palcem. Patrzyłam tylko jak woda wciąga mnie coraz głębiej i głębiej ....
----------------------------------------------------------------------------------------------
W końcu dodałam ten rozdział. Chciałam wstawić go już wcześniej, ale miałam problemy z internetem. Przepraszam.
Chciałam polecić drugi blog pewnej dziewczyny, która pisze bardzo ciekawie i strasznie mi się podobają jej oba blogi. Jeden już poleciłam w poprzedniej notatce pod rozdziałem. Dzisiaj chcę polecić drugi ;))
Ronnie jesteś niesamowita!
http://life--guardian.blogspot.com/
sobota, 10 maja 2014
[14] Zmierzch demonów.
Następnego dnia wstałam wcześnie. Wszyscy jeszcze spali. Postanowiłam doprowadzić się do porządku i poszłam do łazienki. Spojrzałam w lustro. Nie wyglądałam najgorzej. Humor mi dziś dopisywał, zresztą była słoneczna pogoda. Z uśmiechem na twarzy weszłam pod prysznic. Następnie ubrałam się i zrobiłam lekki make-up.
- Muszę się dzisiaj spotkać z Laurel - pomyślałam.
Wyciągnęłam spod poduszki telefon i napisałam jej krótkiego sms'a, na który niemal natychmiast odpisała.
Wolnym krokiem ruszyłam do kuchni żeby przygotować śniadanie wszystkim domownikom. Dawno tego nie robiłam, więc nie wiedziałam co wszyscy lubią. Zastanowiłam się chwilę i wybrałam naleśniki. Chyba będzie im smakowało. Przygotowałam potrzebne składniki i włączyłam radio. Akurat leciała piosenka zespołu " The Fray" , którą dobrze znałam.
" If I don't say this now I will surely break
As I'm leaving the one I want to take
Forgive the urgency but hurry up and wait
My heart has started to separate"...
Zabrałam się za naleśniki nucąc tekst piosenki. Właśnie kończyłam nakładać do stołu, kiedy w kuchni pojawiła się mama.
- Dzień dobry - powiedziałam z wielkim bananem na ustach.
- Dzień dobry - powiedziała ziewając. - Widzę że ktoś tu ma dobry humor - usiadła przy stole kołysząc się w rytm piosenki. Niedługo potem do kuchni przyszedł tata. Zajął miejsce koło mamy i pocałował ją w policzek. Zachichotała i spojrzała na mnie nieco zmieszana. Odwróciłam się tłumiąc śmiech. Po pojawieniu się mojego brata zabraliśmy się za jedzenie. Sądząc po ich minach to chyba im smakowało. Po śniadaniu, każdy zajął się swoimi sprawami. Do spotkania z Laurel miałam jeszcze trochę czasu, więc poszłam do siebie. Było tak duszno, że otworzyłam szeroko okno.
- Od razu lepiej - stwierdziłam. Chwyciłam gitarę i zaśpiewałam piosenkę James'a Arthur'a " Impossible" . Znany przebój, ale bardzo lubię tę piosenkę. Chwyty na gitarę nie były trudne, więc stopniowo grało mi się coraz lepiej. W końcu zapomniałam o bożym świecie i oddałam się słowom piosenki.
Śpiewałam jak zaczarowana. Sprawiało mi to przyjemność. Rozkręciłam się na max'a i zrobiłam takie wokalizy, że byłam z siebie dumna. Po tej piosence zagrałam jeszcze jedną, i jeszcze jedną...W sumie śpiewałam w akompaniamencie gitary 2 godziny.
- Jak szybko zleciało - powiedziałam do siebie odkładając gitarę. Czas na spotkanie z Laurel. Nie powiem, trochę się bałam. No, ale cóż...do odważnych świat należy!
***
Mama poszła do swojej przyjaciółki, tata do pracy, a Jake na trening. Zostałam więc sama. Lada chwila może przyjść Laurel. Dla odprężenia chciałam obejrzeć jakiś film. Udałam się do kuchni żeby zrobić popcorn i nalać sobie zimną colę. Przechodząc przez salon zauważyłam coś strasznego.
Na żyrandolu wisiał kot. Był martwy. Z jego ciała sączyła się krew. Miał wydłubane oczy i przecięty brzuch...
Zgięłam się wpół i zwymiotowałam na dywan. Poczułam czyjś wzrok na sobie. Poderwałam się i wyciągnęłam rękę przed siebie gotowa użyć zaklęcia. W drzwiach stała Laurel. Zmroziłam ją wzrokiem.
- To ty, prawda?!!
Cisza.
- Odpowiedz!! - nakazałam.
- Nie, to było zanim tu przyszłam- powiedziała cicho.
- Nie wierzę ci. Zabijasz niewinnych ludzi, więc czym jest dla ciebie zabicie jakiegoś kota?!
- Pomyśl racjonalnie. Po co miałabym go zabijać? Ten kto to zrobił musiał mieć powód - powiedziała podchodząc do mnie. - Nie jestem taka jak myślisz. Potrafię nad tym....nad rządzą krwi zapanować..
- Właśnie widziałam- powiedziałam ironicznie.
- Olivia! Ja się naprawdę staram uwierz mi. Poza tym nie zabijam ludzi - powiedziała siadając na kanapie.
- Jak to nie zabijasz?
- Nie jestem takim Damon'em z " Pamiętników wampirów" . Przez ten długi czas nauczyłam się to kontrolować. Kilka ostatnich wieków próbowałam przerzucić się na krew zwierzęcą. Muszę przyznać, że nawet mi to wychodzi - odetchnęłam z ulgą słysząc, że Laurel nie jest tego typu wampirem za jakiego ją uważałam. Mimo to nadal jej nie ufałam.
- Skoro nie zabijasz ludzi, to dlaczego mnie zaatakowałaś?!! - naskoczyłam na nią.
- Byłam wtedy na głodzie. W lesie zaczęło coś polować i wypłoszyło zwierzęta. Zaraz po tym jak .... stało się to w kawiarni wróciłam do domu. Mama dała mi torebkę krwi ze szpitala. Dopóki " to coś" nie wyniesie się z lasu będę musiała się tym pożywiać, ale uwierz mi...nie skrzywdziłam człowieka od bardzo dawna....- powiedziała patrząc na mnie. - Wierzysz mi?
Nic nie powiedziałam tylko przytuliłam ją mocno. Zdjęłyśmy kota, ale zanim to uczyniłyśmy zrobiłam zdjęcie żeby pokazać babci. Nadal bałam się tu przebywać, ale z Laurel było mi raźniej. Obejrzałyśmy jakąś komedię dla rozluźnienia atmosfery. Opowiedziałam jej w między czasie o sobie. O darze, którym zostałam obdarzona, o babci, o Kaminari, o tym jak bardzo tęsknię za Amelią. O wszystkim. Tego dnia się do siebie zbliżyłyśmy. Czułam, że mogę jej zaufać.
***
Laurel poszła do domu, a ja zabrałam się za sprzątanie przed powrotem rodziców. Czułam się dziwnie w tym domu, więc postanowiłam pobiegać. Przebrałam się, związałam włosy i wyszłam na dwór.
Muszę przyznać, że kondycję mam po prostu do bani. Zatrzymałam się by trochę odpocząć. Kiedy uspokoiłam serce wstałam i biegłam dalej.
Mijałam boisko do kosza, kiedy przed moimi oczyma przeleciało coś dużego.
- Ej ty! Podaj piłkę!! - usłyszałam. Na boisku stało 5 chłopaków wpatrujących się we mnie. Jeden z nich podszedł bliżej. Oddałam mu piłkę, ale ten dalej mi się przyglądał.
- Cześć. Jestem Nathan - powiedział wyciągając do mnie rękę. Uścisnęłam ją niepewnie. Powinnam mu odpowiedzieć, ale był taki ładny, że odebrało mi mowę. Patrzyłam na niego nie puszczając jego dłoni. Uśmiechnął się do mnie.
- A ty? - spytał.
- Jestem Olivia - powiedziałam zmieszana puszczając szybko jego rękę.
- Ładnie śpiewasz - powiedział pokazując mi szereg białych zębów.
- .... - skąd mógł wiedzieć jak śpiewam??!
- Przechodziłem pod twoim oknem i usłyszałem - wyjaśnił. Zarumieniłam się.
- Nate! Gramy czy nie? Co tak tam stoisz?? - krzyknął jeden z jego kolegów. Poczułam chęć uduszenia go. Ku mojemu zdziwieniu chłopak odrzucił im piłkę i spytał mnie czy może ze mną biec. Kiwnęłam tylko głową.
***
Zaczęłam żałować, że się zgodziłam, gdyż okazało się, że Nathan ma świetną formę i ani trochę się nie zmęczył. Ja za to ledwo nogami ruszałam, ale nie poddawałam się nie chcąc wyjść na mięczaka.
- Może zrobimy sobie przerwę? - zaproponował patrząc na mnie. Zrobiło mi się głupio na myśl jak wyglądam.
- Okey - powiedziałam ledwo łapiąc oddech. Nie myśląc wiele położyłam się na trawie twarzą do ziemi. Usłyszałam śmiech.
- Widzę, że dopiero zaczynasz - stwierdził. - Nieźle ci idzie jak na początek - dodał kładąc się koło mnie. Kiedy udało mi się dojść do siebie wstałam. Nathan bacznie mnie obserwował.
- Wiesz co? Pójdę już chyba do domu. Nie dam rady przebiec nawet metra - powiedziałam uśmiechając się.
- Odprowadzę Cię.
- Nie, nie trzeba. Do zobaczenia - pomachałam mu na pożegnanie.
Zawróciłam w stronę domu. Na szczęście nie miałam daleko. Cieszyłam się z tego faktu. Nie wiem czy zdołałabym iść jeszcze dalej niż mam do przebycia. Zastanawiam się czy jest jakieś zaklęcie na teleportacje...Przydałoby się.
- Zaczekaj! - usłyszałam. Rozpoznałam głos Nathan'a. Odwróciłam się z uśmiechem na twarzy.
- Dasz mi swój numer?
***
Leżałam w swoim łóżku. W wieży leciała spokojna muzyka. Wsłuchiwałam się w nią. Byłam odprężona. No oczywiście nie licząc bólu mięśni. Mimo to jestem z siebie dumna, że udało mi się tyle przebiec. Wyszło mi to na dobre. Szczególnie dlatego, że poznałam przystojnego chłopaka, taki tam szczegół. Jestem ciekawa co powie Kathy jak jej powiem. Albo co by powiedziała Amelia? Pewnie skakałaby z podniecenia. Uśmiechnęłam się smutno. Tak bardzo mi jej brakuje....
..."When you walk away
I count the steps that you take
Do you see how much I need you right now?"..
Myślałam o dzisiejszym dniu. Sprawa z Laurel się rozwiązała, ale nadal czuję niepokój przez tego kota. Odtworzyłam w myślach tą chwilę, w której go zobaczyłam. Muszę jak najszybciej powiedzieć o tym babci...
Swoją drogą to Nate jest naprawdę ładny. Żałuję tylko, że nie zrobiłam mu zdjęcia.
Już usypiałam. Nagle wieża się wyłączyła. Zdziwiłam się, ale nie chciało mi się sprawdzić co było tego przyczyną. Byłam wykończona. Kończyny odmawiały mi posłuszeństwa więc dałam sobie spokój. Powinnam zrobić coś ze swoją marną kondycją. Wkrótce potem zasnęłam.
- Olivia....- usłyszałam. - Oliviaaa - myślałam, że to w śnie, ale słysząc donośny śmiech przerażona stwierdziłam, że jednak nie.
- Olivia, Olivia, Olivia
Otworzyłam gwałtownie oczy. Okno otworzyło się z głośnym hukiem. Powiał mroźny wiatr. Wyskoczyłam z łóżka.
- Olivia - ktoś szeptał moje imię coraz głośniej. Dźwięk roznosił się po całym pokoju. Poczułam ostry ból w skroni. Upadłam na podłogę trzymając się za głowę. Ból był coraz silniejszy. Wzrastał wraz z szeptami, które przerodziły się w krzyki. Rozejrzałam się.
- Mój Boże - szepnęłam.
-----------------------------------------------------------------------------------------------
Przepraszam, że taki krótki.
Postanowiłam dodać go wcześniej. Mam nadzieję, że Was nie znudziłam. W zakładce "Bohaterowie" dodałam zdjęcie Nathan'a. Zainteresowanych zapraszam.
PS. Polecam bloga http://catch-up-the-dreams.blogspot.com/
Jest naprawdę świetny ;))
Następnego dnia wstałam wcześnie. Wszyscy jeszcze spali. Postanowiłam doprowadzić się do porządku i poszłam do łazienki. Spojrzałam w lustro. Nie wyglądałam najgorzej. Humor mi dziś dopisywał, zresztą była słoneczna pogoda. Z uśmiechem na twarzy weszłam pod prysznic. Następnie ubrałam się i zrobiłam lekki make-up.
- Muszę się dzisiaj spotkać z Laurel - pomyślałam.
Wyciągnęłam spod poduszki telefon i napisałam jej krótkiego sms'a, na który niemal natychmiast odpisała.
Wolnym krokiem ruszyłam do kuchni żeby przygotować śniadanie wszystkim domownikom. Dawno tego nie robiłam, więc nie wiedziałam co wszyscy lubią. Zastanowiłam się chwilę i wybrałam naleśniki. Chyba będzie im smakowało. Przygotowałam potrzebne składniki i włączyłam radio. Akurat leciała piosenka zespołu " The Fray" , którą dobrze znałam.
" If I don't say this now I will surely break
As I'm leaving the one I want to take
Forgive the urgency but hurry up and wait
My heart has started to separate"...
Zabrałam się za naleśniki nucąc tekst piosenki. Właśnie kończyłam nakładać do stołu, kiedy w kuchni pojawiła się mama.
- Dzień dobry - powiedziałam z wielkim bananem na ustach.
- Dzień dobry - powiedziała ziewając. - Widzę że ktoś tu ma dobry humor - usiadła przy stole kołysząc się w rytm piosenki. Niedługo potem do kuchni przyszedł tata. Zajął miejsce koło mamy i pocałował ją w policzek. Zachichotała i spojrzała na mnie nieco zmieszana. Odwróciłam się tłumiąc śmiech. Po pojawieniu się mojego brata zabraliśmy się za jedzenie. Sądząc po ich minach to chyba im smakowało. Po śniadaniu, każdy zajął się swoimi sprawami. Do spotkania z Laurel miałam jeszcze trochę czasu, więc poszłam do siebie. Było tak duszno, że otworzyłam szeroko okno.
- Od razu lepiej - stwierdziłam. Chwyciłam gitarę i zaśpiewałam piosenkę James'a Arthur'a " Impossible" . Znany przebój, ale bardzo lubię tę piosenkę. Chwyty na gitarę nie były trudne, więc stopniowo grało mi się coraz lepiej. W końcu zapomniałam o bożym świecie i oddałam się słowom piosenki.
Śpiewałam jak zaczarowana. Sprawiało mi to przyjemność. Rozkręciłam się na max'a i zrobiłam takie wokalizy, że byłam z siebie dumna. Po tej piosence zagrałam jeszcze jedną, i jeszcze jedną...W sumie śpiewałam w akompaniamencie gitary 2 godziny.
- Jak szybko zleciało - powiedziałam do siebie odkładając gitarę. Czas na spotkanie z Laurel. Nie powiem, trochę się bałam. No, ale cóż...do odważnych świat należy!
***
Mama poszła do swojej przyjaciółki, tata do pracy, a Jake na trening. Zostałam więc sama. Lada chwila może przyjść Laurel. Dla odprężenia chciałam obejrzeć jakiś film. Udałam się do kuchni żeby zrobić popcorn i nalać sobie zimną colę. Przechodząc przez salon zauważyłam coś strasznego.
Na żyrandolu wisiał kot. Był martwy. Z jego ciała sączyła się krew. Miał wydłubane oczy i przecięty brzuch...
Zgięłam się wpół i zwymiotowałam na dywan. Poczułam czyjś wzrok na sobie. Poderwałam się i wyciągnęłam rękę przed siebie gotowa użyć zaklęcia. W drzwiach stała Laurel. Zmroziłam ją wzrokiem.
- To ty, prawda?!!
Cisza.
- Odpowiedz!! - nakazałam.
- Nie, to było zanim tu przyszłam- powiedziała cicho.
- Nie wierzę ci. Zabijasz niewinnych ludzi, więc czym jest dla ciebie zabicie jakiegoś kota?!
- Pomyśl racjonalnie. Po co miałabym go zabijać? Ten kto to zrobił musiał mieć powód - powiedziała podchodząc do mnie. - Nie jestem taka jak myślisz. Potrafię nad tym....nad rządzą krwi zapanować..
- Właśnie widziałam- powiedziałam ironicznie.
- Olivia! Ja się naprawdę staram uwierz mi. Poza tym nie zabijam ludzi - powiedziała siadając na kanapie.
- Jak to nie zabijasz?
- Nie jestem takim Damon'em z " Pamiętników wampirów" . Przez ten długi czas nauczyłam się to kontrolować. Kilka ostatnich wieków próbowałam przerzucić się na krew zwierzęcą. Muszę przyznać, że nawet mi to wychodzi - odetchnęłam z ulgą słysząc, że Laurel nie jest tego typu wampirem za jakiego ją uważałam. Mimo to nadal jej nie ufałam.
- Skoro nie zabijasz ludzi, to dlaczego mnie zaatakowałaś?!! - naskoczyłam na nią.
- Byłam wtedy na głodzie. W lesie zaczęło coś polować i wypłoszyło zwierzęta. Zaraz po tym jak .... stało się to w kawiarni wróciłam do domu. Mama dała mi torebkę krwi ze szpitala. Dopóki " to coś" nie wyniesie się z lasu będę musiała się tym pożywiać, ale uwierz mi...nie skrzywdziłam człowieka od bardzo dawna....- powiedziała patrząc na mnie. - Wierzysz mi?
Nic nie powiedziałam tylko przytuliłam ją mocno. Zdjęłyśmy kota, ale zanim to uczyniłyśmy zrobiłam zdjęcie żeby pokazać babci. Nadal bałam się tu przebywać, ale z Laurel było mi raźniej. Obejrzałyśmy jakąś komedię dla rozluźnienia atmosfery. Opowiedziałam jej w między czasie o sobie. O darze, którym zostałam obdarzona, o babci, o Kaminari, o tym jak bardzo tęsknię za Amelią. O wszystkim. Tego dnia się do siebie zbliżyłyśmy. Czułam, że mogę jej zaufać.
***
Laurel poszła do domu, a ja zabrałam się za sprzątanie przed powrotem rodziców. Czułam się dziwnie w tym domu, więc postanowiłam pobiegać. Przebrałam się, związałam włosy i wyszłam na dwór.
Muszę przyznać, że kondycję mam po prostu do bani. Zatrzymałam się by trochę odpocząć. Kiedy uspokoiłam serce wstałam i biegłam dalej.
Mijałam boisko do kosza, kiedy przed moimi oczyma przeleciało coś dużego.
- Ej ty! Podaj piłkę!! - usłyszałam. Na boisku stało 5 chłopaków wpatrujących się we mnie. Jeden z nich podszedł bliżej. Oddałam mu piłkę, ale ten dalej mi się przyglądał.
- Cześć. Jestem Nathan - powiedział wyciągając do mnie rękę. Uścisnęłam ją niepewnie. Powinnam mu odpowiedzieć, ale był taki ładny, że odebrało mi mowę. Patrzyłam na niego nie puszczając jego dłoni. Uśmiechnął się do mnie.
- A ty? - spytał.
- Jestem Olivia - powiedziałam zmieszana puszczając szybko jego rękę.
- Ładnie śpiewasz - powiedział pokazując mi szereg białych zębów.
- .... - skąd mógł wiedzieć jak śpiewam??!
- Przechodziłem pod twoim oknem i usłyszałem - wyjaśnił. Zarumieniłam się.
- Nate! Gramy czy nie? Co tak tam stoisz?? - krzyknął jeden z jego kolegów. Poczułam chęć uduszenia go. Ku mojemu zdziwieniu chłopak odrzucił im piłkę i spytał mnie czy może ze mną biec. Kiwnęłam tylko głową.
***
Zaczęłam żałować, że się zgodziłam, gdyż okazało się, że Nathan ma świetną formę i ani trochę się nie zmęczył. Ja za to ledwo nogami ruszałam, ale nie poddawałam się nie chcąc wyjść na mięczaka.
- Może zrobimy sobie przerwę? - zaproponował patrząc na mnie. Zrobiło mi się głupio na myśl jak wyglądam.
- Okey - powiedziałam ledwo łapiąc oddech. Nie myśląc wiele położyłam się na trawie twarzą do ziemi. Usłyszałam śmiech.
- Widzę, że dopiero zaczynasz - stwierdził. - Nieźle ci idzie jak na początek - dodał kładąc się koło mnie. Kiedy udało mi się dojść do siebie wstałam. Nathan bacznie mnie obserwował.
- Wiesz co? Pójdę już chyba do domu. Nie dam rady przebiec nawet metra - powiedziałam uśmiechając się.
- Odprowadzę Cię.
- Nie, nie trzeba. Do zobaczenia - pomachałam mu na pożegnanie.
Zawróciłam w stronę domu. Na szczęście nie miałam daleko. Cieszyłam się z tego faktu. Nie wiem czy zdołałabym iść jeszcze dalej niż mam do przebycia. Zastanawiam się czy jest jakieś zaklęcie na teleportacje...Przydałoby się.
- Zaczekaj! - usłyszałam. Rozpoznałam głos Nathan'a. Odwróciłam się z uśmiechem na twarzy.
- Dasz mi swój numer?
***
Leżałam w swoim łóżku. W wieży leciała spokojna muzyka. Wsłuchiwałam się w nią. Byłam odprężona. No oczywiście nie licząc bólu mięśni. Mimo to jestem z siebie dumna, że udało mi się tyle przebiec. Wyszło mi to na dobre. Szczególnie dlatego, że poznałam przystojnego chłopaka, taki tam szczegół. Jestem ciekawa co powie Kathy jak jej powiem. Albo co by powiedziała Amelia? Pewnie skakałaby z podniecenia. Uśmiechnęłam się smutno. Tak bardzo mi jej brakuje....
..."When you walk away
I count the steps that you take
Do you see how much I need you right now?"..
Myślałam o dzisiejszym dniu. Sprawa z Laurel się rozwiązała, ale nadal czuję niepokój przez tego kota. Odtworzyłam w myślach tą chwilę, w której go zobaczyłam. Muszę jak najszybciej powiedzieć o tym babci...
Swoją drogą to Nate jest naprawdę ładny. Żałuję tylko, że nie zrobiłam mu zdjęcia.
Już usypiałam. Nagle wieża się wyłączyła. Zdziwiłam się, ale nie chciało mi się sprawdzić co było tego przyczyną. Byłam wykończona. Kończyny odmawiały mi posłuszeństwa więc dałam sobie spokój. Powinnam zrobić coś ze swoją marną kondycją. Wkrótce potem zasnęłam.
- Olivia....- usłyszałam. - Oliviaaa - myślałam, że to w śnie, ale słysząc donośny śmiech przerażona stwierdziłam, że jednak nie.
- Olivia, Olivia, Olivia
Otworzyłam gwałtownie oczy. Okno otworzyło się z głośnym hukiem. Powiał mroźny wiatr. Wyskoczyłam z łóżka.
- Olivia - ktoś szeptał moje imię coraz głośniej. Dźwięk roznosił się po całym pokoju. Poczułam ostry ból w skroni. Upadłam na podłogę trzymając się za głowę. Ból był coraz silniejszy. Wzrastał wraz z szeptami, które przerodziły się w krzyki. Rozejrzałam się.
- Mój Boże - szepnęłam.
-----------------------------------------------------------------------------------------------
Przepraszam, że taki krótki.
Postanowiłam dodać go wcześniej. Mam nadzieję, że Was nie znudziłam. W zakładce "Bohaterowie" dodałam zdjęcie Nathan'a. Zainteresowanych zapraszam.
PS. Polecam bloga http://catch-up-the-dreams.blogspot.com/
Jest naprawdę świetny ;))
poniedziałek, 5 maja 2014
[13] "W życiu bowiem istnieją rzeczy, o które warto walczyć do samego końca. "
- Wszystko mam już za sobą. Nie będzie więcej strachu ani szarpaniny nerwów.. Jestem sama na wyspie. Sama z dziewięcioma trupami... Ale co z tego? Żyję. Już...nie będę się bała. - szłam jak automat. W tle było słychać ciche szepty.
Jedno małe Murzyniątko
Poszło teraz w cichy kątek
Gdzie się z żalu powiesiło
Ot, i koniec Murzyniątek.
Zbliżał się koniec. Weszłam na krzesło, patrząc przed siebie jak lunatyczka. Założyłam pętlę na szyję... Wsłuchiwałam się w słowa wierszyka, gdy nagle usłyszałam:
Jedna mała czarownica
Nie spełniła woli pana
Zamiast tego Mu uciekła
I spotkała ją za to kara.
Dziewczę o płowych włosach umrzeć musiało
Aby przypieczętować to co stać się miało
Nic nie powstrzyma władcy mroku
Zginie pogodna dusza mieniąca się słońcem.
W kałuży krwi, szkła i papieru.
Zapaliło się światło. Pani Morgan szła w moją stronę z uniesionymi rękami.
- Brawo! Olivio to było naprawdę świetne....
Nie słuchałam jej. W głowie rozbrzmiewały mi owe dziwne szepty. Byłam zbyt przerażona żeby okazać jakikolwiek entuzjazm dobrze zagraną rolą. Stałam wpatrując się tempo w podłogę. Przestraszyłam tym chyba panią Morgan.
- Olivia kochanie, co się stało? - popatrzyła na mnie czule. - Źle się czujesz?
Moje milczenie wzięła za odpowiedź twierdzącą, gdyż kazała jednej z uczennic zaprowadzić mnie do szkolnej pielęgniarki.
- Nic mi nie jest. Czuję się ...dobrze. Jestem po prostu w szoku - pani Morgan przyjrzała mi się uważnie po czym rzekła:
- No dobrze - wzruszyła ramionami. - Na dzień dzisiejszy koniec. Przećwiczcie rolę w domu i widzimy się za tydzień.
***
Przez resztę dnia nie mogłam się skupić. Rozmyślałam nad słowami wierszyka.
Jedna mała czarownica
Nie spełniła woli pana
Zamiast tego Mu uciekła
I spotkała ją za to kara.
Dziewczę o płowych włosach umrzeć musiało
Aby przypieczętować to co stać się miało
Nic nie powstrzyma władcy mroku
Zginie pogodna dusza mieniąca się słońcem.
W kałuży krwi, szkła i papieru.
Muszę o tym komuś powiedzieć, bo inaczej zwariuję! Opadłam z rezygnacją na krzesło. Poczułam na plecach czyjś wzrok. Odwróciłam się i ujrzałam w kącie klasy Laurel. Patrzyła się na mnie, przygryzając nerwowo wargę. O nie, nie mam zamiaru z nią rozmawiać! Podniosłam się i ruszyłam w stronę wyjścia. Jak można było się tego spodziewać Laurel poszła za mną. Próbowałam nie zwracać na nią uwagi. Przyśpieszyłam kroku. Na zakręcie wpadłam na Kathy. Dziewczyna przewróciła się gubiąc przy tym książki, które trzymała.
- Strasznie cię przepraszam - wydukałam.
- Nic się nie stało - powiedziała uśmiechając się. - Uciekasz przed kimś?
Tak uciekałam, ale przecież jej tego nie powiem. Starałam się przybrać minę, która świadczyłaby o tym, że uważam to za żart.
- Nie, czemu tak uważasz?- Mruknęła coś pod nosem i poszłyśmy do łazienki chcąc poprawić Make-up.
***
- Jeszcze raz.
-Wchodząc do łazienki poślizgnęłam się na czymś. Myślałam, że to woda. Powiedziałam Olivii żeby uważała i wtedy.... - zawahała się. - Wtedy ją zobaczyłam. Leżała pod umywalką w kałuży krwi. Na ciele miała pełno odłamków szkła. Ręce miała związane papierem toaletowym. Była...martwa.
Kathy skończyła opowiadać policjantom to co zobaczyłyśmy. Byłam zbyt przerażona by coś powiedzieć.
Leżała pod umywalką w kałuży krwi. Na ciele miała pełno odłamków szkła. Ręce miała związane papierem toaletowym.
To idealnie pasuje do wierszyka. Zamordowana dziewczyna była życzliwą osobą o jasnych włosach. To by wyjaśniało duszę mieniącą się słońcem. A co do pierwszej części wierszyka to nie miałam wątpliwości, że chodziło o mnie i o Amy. To coś jak...przepowiednia.
***
Poprawiałam makijaż w toalecie. Nagle usłyszałam trzask drzwi. Odwróciłam się. Nikogo nie było. Wzruszyłam ramionami i sięgnęłam po torebkę. Wydobyłam z niej tusz do rzęs. Podniosłam rękę na wysokość oczu i spojrzałam w lustro żeby nie wyjechać. Przestraszona wypuściłam tusz z ręki. W szybie zobaczyłam mężczyznę. Uśmiechał się złowieszczo do mnie. Odwróciłam się za siebie, kiedy lustro pękło wbijając mi boleśnie odłamki szkła. Krzyknęłam z bólu. Krwawiłam. Usłyszałam jakiś ruch za sobą. Ktoś przebił mnie czymś ostrym. Umarłam.
- Olivio słyszysz mnie?
- Olivia!
Ocknęłam się. Nade mną stał Matt i przerażona Kathy.
- Mój Boże - zakryła sobie usta dłonią.
- Kathy, co się stało? - spytałam cicho.
- Ty...- wskazała na mnie palcem. - Ty krwawisz!
***
- Przepraszam panią. Przed chwilą przywieźli tu moją wnuczkę Olivię Leander. Jestem jej babcią. Gdzie ją znajdę?
- Sala nr. 302.
- Dziękuję.
* Chwilę później na sali*
- Jak się czujesz skarbie? - do łóżka, w którym leżałam podeszła babcia.
- Bywało lepiej - burknęłam. - Gdzie są Kathy i Matt?- na to pytanie babcia spuściła wzrok. - Gdzie oni są?? - powtórzyłam.
- Olivio posłuchaj..kiedy zadzwonili do twojej mamy ze szpitala powiedzieli jej, że zatrzymali dwoje nastolatków podejrzanych o napaść na ciebie. Powiedzieli też, że tłumaczyli się jakąś wyssaną z palca, nielogiczną historią. Dlatego muszę Cię spytać co się stało? - wyrzuciła z siebie.
- Wiesz nie pamiętam za wiele....- opowiedziałam jej to co potrafiłam i czekałam na to co powie. Zakryła tylko usta dłonią tak jak zrobiła to Kathy, kiedy powiedziała mi, że krwawię.
- Jesteś pewna?
- Tak. Czego tu nie być pewnym??! Byłam w ciele ofiary tego faceta i odczuwałam jej wszystkie emocje, ból..i jeszcze krwawiłam jak ona. To nie jest normalne! W dodatku spełniły się słowa wiersza...
- Jakiego wiersza? - spytała babcia ostro. Wyrecytowałam jej go. Patrzyła na mnie wielkimi oczami.
- Babciu, co się dzieje? - spytałam dotykając jej dłoni.
- Ja.... nie jestem pewna. Miejmy nadzieję, że nic takiego się już nie powtórzy. Ale proszę cię, uważaj na siebie - po tych słowach pocałowała mnie w czoło i wyszła. Tak po prostu. Byłam wściekła. Nie dość, że moich przyjaciół trzymają na komisariacie chociaż są niewinni, to jeszcze babcia coś przede mną ukrywa. Wyskoczyłam z łóżka i wyrwałam sobie wenflon, przez który podłączyli mnie pod kroplówkę. Zawyłam z bólu. Na salę wbiegła pielęgniarka i pomogła mi wstać. Po wezwaniu lekarza opatrzyli mnie i kazali wrócić spowrotem do łóżka. To niesprawiedliwe! Moich przyjaciół przesłuchują, a ja sobie leżę w najlepsze. Obłęd.
***
- Powtórzę jeszcze raz.. To nie my ją napadliśmy. Olivia jest naszą przyjaciółką. Zresztą nie mamy motywu...
- Inspektorze, młodzi są niewinni. Możemy ich wypuścić - na salę wszedł policjant z Sylvią Leander. - To jest babcia napadniętej dziewczyny. Wszystko nam wyjaśniła...
***
* Laurel*
Muszę porozmawiać z Olivią. Zależy mi na tej przyjaźni. Usiadłam na parapecie. Wystukałam jej numer i zadzwoniłam. Odrzuciła połączenie. Westchnęłam. Jak mam z nią porozmawiać skoro mnie unika??! Zrezygnowana opadłam na łóżko. Leżałam dobre 10 minut, kiedy doznałam olśnienia. Pójdę do jej babci.
Szczerze mówiąc myślałam, że będzie łatwiej, ale no cóż...
- Nie wpuszczę cię do środka. Odejdź istoto mroku!
- Ale...musi mnie pani wysłuchać - zaczęłam, ale nie dane było mi skończyć, gdyż kobieta zatrzasnęła mi drzwi. Zaklnęłam pod nosem.
-Tak łatwo się nie poddam! Słyszy pani? Będę walczyć o tą przyjaźń - krzyknęłam i odeszłam.
* Kathy*
- Halo?
- Olivia? Jak się czujesz?
- Już lepiej. Jak na komisariacie? Mam nadzieję, że nie będziecie mieć przeze mnie kłopotów...
- Nie, spokojnie. Twoja babcia nas z tego wyciągnęła. - powiedziałam uśmiechając się do słuchawki. Zapadła cisza.
- Livia? Jesteś tam?
- Tak. Zamyśliłam się... - westchnęła.
Wzięłam soczek i usiadłam przed telewizorem.
- Nad czym? - spytałam.
- Co byś zrobiła, gdyby twoja przyjaciółka nie powiedziała ci czegoś bardzo ważnego..i próbowała cię skrzywdzić. Znaczy...skrzywdzić bo nad sobą nie panuje...?
Zastanowiłam się. W telewizji leciał Shrek ,co mnie trochę dekoncentrowało. Po chwili głębokiego namysłu rzekłam:
- Porozmawiałabym z tą osobą szczerze. I może nie od razu bym jej wybaczyła, ale na pewno starałabym się dociec dlaczego to zrobiła..no i oczywiście jak jej mogę pomóc.
- Dziękuję Kathy, jesteś wspaniała.
- Cieszę się, że mogłam pomóc - na mojej twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
----------------------------------------------------------------------------------------------
Na początek chciałabym podziękować Ronnie za to, że zmotywowała mnie do napisania tego rozdziału. Gdyby nie ona to pewnie jeszcze długo bym go nie napisała. Dziękuję <33
Mam nadzieję, że się podoba.
Zastosowałam nowy szablon i myślę, że jest lepszy. A Wy jak sądzicie?
- Wszystko mam już za sobą. Nie będzie więcej strachu ani szarpaniny nerwów.. Jestem sama na wyspie. Sama z dziewięcioma trupami... Ale co z tego? Żyję. Już...nie będę się bała. - szłam jak automat. W tle było słychać ciche szepty.
Jedno małe Murzyniątko
Poszło teraz w cichy kątek
Gdzie się z żalu powiesiło
Ot, i koniec Murzyniątek.
Zbliżał się koniec. Weszłam na krzesło, patrząc przed siebie jak lunatyczka. Założyłam pętlę na szyję... Wsłuchiwałam się w słowa wierszyka, gdy nagle usłyszałam:
Jedna mała czarownica
Nie spełniła woli pana
Zamiast tego Mu uciekła
I spotkała ją za to kara.
Dziewczę o płowych włosach umrzeć musiało
Aby przypieczętować to co stać się miało
Nic nie powstrzyma władcy mroku
Zginie pogodna dusza mieniąca się słońcem.
W kałuży krwi, szkła i papieru.
Zapaliło się światło. Pani Morgan szła w moją stronę z uniesionymi rękami.
- Brawo! Olivio to było naprawdę świetne....
Nie słuchałam jej. W głowie rozbrzmiewały mi owe dziwne szepty. Byłam zbyt przerażona żeby okazać jakikolwiek entuzjazm dobrze zagraną rolą. Stałam wpatrując się tempo w podłogę. Przestraszyłam tym chyba panią Morgan.
- Olivia kochanie, co się stało? - popatrzyła na mnie czule. - Źle się czujesz?
Moje milczenie wzięła za odpowiedź twierdzącą, gdyż kazała jednej z uczennic zaprowadzić mnie do szkolnej pielęgniarki.
- Nic mi nie jest. Czuję się ...dobrze. Jestem po prostu w szoku - pani Morgan przyjrzała mi się uważnie po czym rzekła:
- No dobrze - wzruszyła ramionami. - Na dzień dzisiejszy koniec. Przećwiczcie rolę w domu i widzimy się za tydzień.
***
Przez resztę dnia nie mogłam się skupić. Rozmyślałam nad słowami wierszyka.
Jedna mała czarownica
Nie spełniła woli pana
Zamiast tego Mu uciekła
I spotkała ją za to kara.
Dziewczę o płowych włosach umrzeć musiało
Aby przypieczętować to co stać się miało
Nic nie powstrzyma władcy mroku
Zginie pogodna dusza mieniąca się słońcem.
W kałuży krwi, szkła i papieru.
Muszę o tym komuś powiedzieć, bo inaczej zwariuję! Opadłam z rezygnacją na krzesło. Poczułam na plecach czyjś wzrok. Odwróciłam się i ujrzałam w kącie klasy Laurel. Patrzyła się na mnie, przygryzając nerwowo wargę. O nie, nie mam zamiaru z nią rozmawiać! Podniosłam się i ruszyłam w stronę wyjścia. Jak można było się tego spodziewać Laurel poszła za mną. Próbowałam nie zwracać na nią uwagi. Przyśpieszyłam kroku. Na zakręcie wpadłam na Kathy. Dziewczyna przewróciła się gubiąc przy tym książki, które trzymała.
- Strasznie cię przepraszam - wydukałam.
- Nic się nie stało - powiedziała uśmiechając się. - Uciekasz przed kimś?
Tak uciekałam, ale przecież jej tego nie powiem. Starałam się przybrać minę, która świadczyłaby o tym, że uważam to za żart.
- Nie, czemu tak uważasz?- Mruknęła coś pod nosem i poszłyśmy do łazienki chcąc poprawić Make-up.
***
- Jeszcze raz.
-Wchodząc do łazienki poślizgnęłam się na czymś. Myślałam, że to woda. Powiedziałam Olivii żeby uważała i wtedy.... - zawahała się. - Wtedy ją zobaczyłam. Leżała pod umywalką w kałuży krwi. Na ciele miała pełno odłamków szkła. Ręce miała związane papierem toaletowym. Była...martwa.
Kathy skończyła opowiadać policjantom to co zobaczyłyśmy. Byłam zbyt przerażona by coś powiedzieć.
Leżała pod umywalką w kałuży krwi. Na ciele miała pełno odłamków szkła. Ręce miała związane papierem toaletowym.
To idealnie pasuje do wierszyka. Zamordowana dziewczyna była życzliwą osobą o jasnych włosach. To by wyjaśniało duszę mieniącą się słońcem. A co do pierwszej części wierszyka to nie miałam wątpliwości, że chodziło o mnie i o Amy. To coś jak...przepowiednia.
***
Poprawiałam makijaż w toalecie. Nagle usłyszałam trzask drzwi. Odwróciłam się. Nikogo nie było. Wzruszyłam ramionami i sięgnęłam po torebkę. Wydobyłam z niej tusz do rzęs. Podniosłam rękę na wysokość oczu i spojrzałam w lustro żeby nie wyjechać. Przestraszona wypuściłam tusz z ręki. W szybie zobaczyłam mężczyznę. Uśmiechał się złowieszczo do mnie. Odwróciłam się za siebie, kiedy lustro pękło wbijając mi boleśnie odłamki szkła. Krzyknęłam z bólu. Krwawiłam. Usłyszałam jakiś ruch za sobą. Ktoś przebił mnie czymś ostrym. Umarłam.
- Olivio słyszysz mnie?
- Olivia!
Ocknęłam się. Nade mną stał Matt i przerażona Kathy.
- Mój Boże - zakryła sobie usta dłonią.
- Kathy, co się stało? - spytałam cicho.
- Ty...- wskazała na mnie palcem. - Ty krwawisz!
***
- Przepraszam panią. Przed chwilą przywieźli tu moją wnuczkę Olivię Leander. Jestem jej babcią. Gdzie ją znajdę?
- Sala nr. 302.
- Dziękuję.
* Chwilę później na sali*
- Jak się czujesz skarbie? - do łóżka, w którym leżałam podeszła babcia.
- Bywało lepiej - burknęłam. - Gdzie są Kathy i Matt?- na to pytanie babcia spuściła wzrok. - Gdzie oni są?? - powtórzyłam.
- Olivio posłuchaj..kiedy zadzwonili do twojej mamy ze szpitala powiedzieli jej, że zatrzymali dwoje nastolatków podejrzanych o napaść na ciebie. Powiedzieli też, że tłumaczyli się jakąś wyssaną z palca, nielogiczną historią. Dlatego muszę Cię spytać co się stało? - wyrzuciła z siebie.
- Wiesz nie pamiętam za wiele....- opowiedziałam jej to co potrafiłam i czekałam na to co powie. Zakryła tylko usta dłonią tak jak zrobiła to Kathy, kiedy powiedziała mi, że krwawię.
- Jesteś pewna?
- Tak. Czego tu nie być pewnym??! Byłam w ciele ofiary tego faceta i odczuwałam jej wszystkie emocje, ból..i jeszcze krwawiłam jak ona. To nie jest normalne! W dodatku spełniły się słowa wiersza...
- Jakiego wiersza? - spytała babcia ostro. Wyrecytowałam jej go. Patrzyła na mnie wielkimi oczami.
- Babciu, co się dzieje? - spytałam dotykając jej dłoni.
- Ja.... nie jestem pewna. Miejmy nadzieję, że nic takiego się już nie powtórzy. Ale proszę cię, uważaj na siebie - po tych słowach pocałowała mnie w czoło i wyszła. Tak po prostu. Byłam wściekła. Nie dość, że moich przyjaciół trzymają na komisariacie chociaż są niewinni, to jeszcze babcia coś przede mną ukrywa. Wyskoczyłam z łóżka i wyrwałam sobie wenflon, przez który podłączyli mnie pod kroplówkę. Zawyłam z bólu. Na salę wbiegła pielęgniarka i pomogła mi wstać. Po wezwaniu lekarza opatrzyli mnie i kazali wrócić spowrotem do łóżka. To niesprawiedliwe! Moich przyjaciół przesłuchują, a ja sobie leżę w najlepsze. Obłęd.
***
- Powtórzę jeszcze raz.. To nie my ją napadliśmy. Olivia jest naszą przyjaciółką. Zresztą nie mamy motywu...
- Inspektorze, młodzi są niewinni. Możemy ich wypuścić - na salę wszedł policjant z Sylvią Leander. - To jest babcia napadniętej dziewczyny. Wszystko nam wyjaśniła...
***
* Laurel*
Muszę porozmawiać z Olivią. Zależy mi na tej przyjaźni. Usiadłam na parapecie. Wystukałam jej numer i zadzwoniłam. Odrzuciła połączenie. Westchnęłam. Jak mam z nią porozmawiać skoro mnie unika??! Zrezygnowana opadłam na łóżko. Leżałam dobre 10 minut, kiedy doznałam olśnienia. Pójdę do jej babci.
Szczerze mówiąc myślałam, że będzie łatwiej, ale no cóż...
- Nie wpuszczę cię do środka. Odejdź istoto mroku!
- Ale...musi mnie pani wysłuchać - zaczęłam, ale nie dane było mi skończyć, gdyż kobieta zatrzasnęła mi drzwi. Zaklnęłam pod nosem.
-Tak łatwo się nie poddam! Słyszy pani? Będę walczyć o tą przyjaźń - krzyknęłam i odeszłam.
* Kathy*
- Halo?
- Olivia? Jak się czujesz?
- Już lepiej. Jak na komisariacie? Mam nadzieję, że nie będziecie mieć przeze mnie kłopotów...
- Nie, spokojnie. Twoja babcia nas z tego wyciągnęła. - powiedziałam uśmiechając się do słuchawki. Zapadła cisza.
- Livia? Jesteś tam?
- Tak. Zamyśliłam się... - westchnęła.
Wzięłam soczek i usiadłam przed telewizorem.
- Nad czym? - spytałam.
- Co byś zrobiła, gdyby twoja przyjaciółka nie powiedziała ci czegoś bardzo ważnego..i próbowała cię skrzywdzić. Znaczy...skrzywdzić bo nad sobą nie panuje...?
Zastanowiłam się. W telewizji leciał Shrek ,co mnie trochę dekoncentrowało. Po chwili głębokiego namysłu rzekłam:
- Porozmawiałabym z tą osobą szczerze. I może nie od razu bym jej wybaczyła, ale na pewno starałabym się dociec dlaczego to zrobiła..no i oczywiście jak jej mogę pomóc.
- Dziękuję Kathy, jesteś wspaniała.
- Cieszę się, że mogłam pomóc - na mojej twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
----------------------------------------------------------------------------------------------
Na początek chciałabym podziękować Ronnie za to, że zmotywowała mnie do napisania tego rozdziału. Gdyby nie ona to pewnie jeszcze długo bym go nie napisała. Dziękuję <33
Mam nadzieję, że się podoba.
Zastosowałam nowy szablon i myślę, że jest lepszy. A Wy jak sądzicie?
niedziela, 20 kwietnia 2014
[12] Blask nocy.
Siedziałam skulona w pokoju i rozmyślałam. Nie mogłam pojąć dlaczego Laurel chciała mnie skrzywdzić. Próbowałam sobie wmówić, że to nie jej wina...że da się to jakoś logicznie wytłumaczyć. Nie chciałam żeby to wszystko się tak potoczyło. Musiałam jakoś odreagować. Ubrałam buty i wyszłam z domu. Nie miałam konkretnego celu. Szłam przed siebie, tam gdzie mnie nogi poniosły. Mimo późnej już godziny było jeszcze ciepło. Zaczęłam się czuć swobodniej. Starałam się nie myśleć o tym wszystkim.
- Siemka - przede mną stał Matt.
- Hej - odpowiedziałam zmieszana.
- Śpieszysz się gdzieś?
- Nie. Chciałam się po prostu przejść. Jak chcesz możesz mi towarzyszyć - wymknęło mi się zanim zdążyłam ugryźć się w język. Jestem pewna, że odmówi. A jednak, los bywa zmienny.
- Pewnie - posłał mi słodki uśmiech. - Prowadź.
- Wiesz.. nie wiem za bardzo gdzie moglibyśmy pójść - przyznałam.
- Spokojnie, znam ciekawe miejsce. Moglibyśmy właśnie tam pójść. Znaczy...jeśli nie masz nic przeciwko - zaproponował.
- Jasne, chodźmy - uśmiechnęłam się delikatnie. Po chwili doszliśmy chyba na miejsce. - -To tutaj?
- Nie, dalej musisz zamknąć oczy - powiedział tajemniczo. Zaśmiałam się.
- Chyba, że mi nie ufasz...
- Ufam - dodałam szybko.
- Zamknij oczy - powtórzył.
- Ach tak, racja. Zapomniałam - zarumieniłam się. - Prowadź.
***
- Możesz otworzyć oczy - rozejrzałam się. Byliśmy po środku lasu. Na polanie. Drzewa obrastały ją dookoła, a pyłki z kwiatów porastających niewielki fragment gruntu latały na delikatnym wietrze co nadawało miejscu uroku. Na polanie znajdowało się również jezioro. Woda była nieskazitelnie czysta. Aż chciało się w niej zanużyć. Zewsząd można było usłyszeć śpiew ptaków, które latały radośnie nad drzewami. To wszystko było takie...magiczne. Uśmiechnęłam się. Na chwilę zapomniałam o wszystkich problemach. Oddałam się delikatnemu wietrzykowi, który pieścił moje włosy. Byłam szczęśliwa.
Usłyszałam cichy śmiech.
- Podoba ci się tu - stwierdził Matt.
- Tak. Tutaj jest pięknie - powiedziałam patrząc mu w oczy. Nie odwrócił wzroku.
Posłał mi uśmiech na co odpowiedziałam mu kuksańcem w bok. Zaczął się śmiać i gonił mnie po całej polanie. Biegaliśmy jak dzieci śmiejąc się i zaczepiając się na przemian.
- Myślę, że to początek wielkiej przyjaźni.
***
Następnego dnia cała szkoła huczała o tym, że ja i Matt się przyjaźnimy. Nie mogłam się odpędzić od wścibskich spojrzeń rzucanych w moją stronę. Oczywiście jak w każdej szkole byli tacy, którzy akceptowali tę przyjaźń i tacy, którzy chcieli ją za wszelką cenę unicestwić. Stałam się bardziej zauważalna i ludzie, których prawie nie znałam witali mnie na korytarzu jakbym znała ich od dawna i należała do ich paczki. Przechadzałam się po korytarzu, kiedy zauważyłam znaną mi twarz biegnącą w moją stronę.
- Olivia!
- Kathy, cieszę się, że Cię widzę. Tak dawno z tobą nie rozmawiałam - powiedziałam przytulając przyjaciółkę. Poznałyśmy się na wakacjach. Byłam wtedy z Amy na obozie tanecznym. We trójkę stawiałyśmy czoło nowemu miejscu. Byłyśmy nierozłączne. Kathy jest zwariowaną osobą. Ma głowę pełną najdziwniejszych pomysłów i ogromne poczucie humoru. Nie widziałam jeszcze żeby się nie uśmiechała. Kocha taniec. Jest w tym naprawdę świetna. Jeśli jej coś nie pasuje mówi o tym otwarcie, bez owijania w bawełnę. Jest szczera aż za bardzo i przez to miała trochę kłopotów z koleżankami z grupy. Jest energiczna i potrafi komuś nagadać. Mieć taką przyjaciółkę to skarb. Dawno się nie widziałyśmy, gdyż jej rodzice musieli się wyprowadzić do Hiszpanii. Bardzo przeżyłyśmy to rozstanie. Mam nadzieję, że wszystko nadrobimy.
- Opowiadaj co tam u ciebie? - spytała z entuzjazmem.
- Po staremu. Lepiej mów co u ciebie?
- Po staremu - powtórzyła i pokazała mi język.
Rozmawiałyśmy całą przerwę. Opowiedziałam jej o śmierci Amy. Płakałyśmy trzymając się za ręce. Pierwszy raz widziałam ją w takim stanie. Nie bardzo uśmiechało nam się wracać na zajęcia. Na szczęście ostatnie 2 lekcje były odwołane z powodu konferencji. Poszłyśmy więc na miasto. Zadzwoniłam po Matt'a. Zjawił się szybciej niż zapowiadał. Na początku byli trochę onieśmieleni, ale po kilkunastu minutach zaczęliśmy się wygłupiać. Matt wpadł na pomysł żeby pójść do kina na jakiś horror, ale stwierdziłyśmy, że wolimy iść na " Akademię wampirów" . Poczułam skurcz w żołądku, gdyż na myśl przyszła mi Laurel. Szybko o tym jednak zapomniałam bo Kathy i Matt zaczęli się kłócić, która z aktorek jest ładniejsza. Przerwałam ten spór i kupiłam duży popcorn. Film był bardzo fajny. Niestety nie dane mi było obejrzeć go do końca, gdyż Kathy zaczęła rzucać we mnie popcornem. Uśmiechnęłam się i oddałam jej. Po chwili byłyśmy łącznie z Matt'em całe w popcornie. Śmialiśmy się przy tym na całego, zupełnie zapominając o tym, że są tu też inni ludzie. Wściekły facet, który wpuścił nas do środka zawołał ochroniarza i nas wyrzucili z sali kinowej.
Poszliśmy więc na plac zabaw i wygłupialiśmy się tam kilka godzin. Niesamowite jak może czas szybko upływać. Niedługo potem zrobiło się ciemno i musieliśmy już wracać do domu.
***
Spacerowałam w lesie w świetle księżyca. Tknięta złym przeczuciem podążałam za szumem wody. Dotarłam do jakiegoś wodospadu. Był piękny. Przez chwilę stałam zadumana. Usłyszałam ciche skomlenie. Spojrzałam w stronę, z której dobiegał owy dźwięk. Przy brzegu leżała Kaminari. Była cała we krwi.
- Pomóż mi! - te słowa odbijały się echem w mojej głowie. Obudziłam się.
***
- Babciu to nie był zwykły sen. To wszystko było realne. Jak wizja - Zaalarmowana tym snem zadzwoniłam do babci. Pamiętam jak mi mówiła, że więź czarownicy z jej opiekunem jest silna i mogą się komunikować we śnie. Mam właśnie przeczucie, że właśnie tak się stało.
- Co mam robić? Nie wiem gdzie to miejsce może być.
- Posłuchaj mnie uważnie. Pomogę ci ją znaleźć. Musisz się skupić na Kaminari. Na tym gdzie jest. Wyjdź z domu i podążaj za liśćmi - powiedziała rozłączając się.
" Podążaj za liśćmi" to ma być żart?? Nic z tego nie rozumiem. Nie pozostaje mi jednak nic innego jak przystosować się do wskazówek babci. Wyszłam na dwór. Uderzył mnie silny powiew wiatru. Muszę odnaleźć Kaminari. Skupiłam się najbardziej jak umiałam. Myślałam tylko o wilczycy. Nagle wiatr zerwał się na tyle silnie, że zdezorientowana straciłam równowagę i upadłam na ziemię. Dudniło mi w głowie. Nie mogłam zebrać myśli. Ktoś pomógł mi wstać.
- W porządku? - usłyszałam zatroskany głos Matt'a. - Nie powinnaś wychodzić w taką pogodę. Jest paskudnie..
- Wiem Matt, ale muszę iść - próbowałam wyrwać się z jego silnych ramion, ale mi na to nie pozwolił.
- Dokąd? Przeczekaj tę burzę w domu.
- Nie mogę...Matt puść mnie..ja ..muszę jej pomóc. Ty nie rozumiesz- próbowałam wyjaśnić.
- Czego nie rozumiem? Nie puszczę cię samą w taką pogodę- powiedział stanowczo. Nie słuchałam go jednak, gdyż zauważyłam liście układające się strzałką w kierunku lasu.
- Wybacz - powiedziałam następując mu z całej siły na nogę. Kiedy zdezorientowany mnie puścił ruszyłam biegiem w stronę lasu.
- Zaczekaj! Olivia, idę z tobą! - usłyszałam za plecami. Nie miałam czasu żeby się z nim kłócić, więc pozwoliłam żeby za mną biegł. Po 10 minutach zatrzymałam się. Liście zniknęły, a Kaminari nadal nie było. - Nic z tego nie rozumiem. Gdzie ona jest?? - rozglądałam się rozpaczliwie próbując znaleźć jakąś wskazówkę.
- Gdzie kto jest? Olivia o co chodzi? - spytał Matt. Nie miałam czasu tłumaczyć mu wszystkiego. - Później ci wyjaśnię. Szukam...- nie dokończyłam, gdyż moim oczom ukazała się strzałka z liści. - Tędy- rzuciłam i po chwili zniknęłam za drzewami. Wbiegłam na polanę. Niestety nie mogłam nic rozpoznać. Było zbyt ciemno. Poza tym rozpętała się burza. Szukałam wzrokiem wilczycy. Po kilku minutach żmudnych poszukiwań ujrzałam białą plamę. Pobiegłam w tamtą stronę. Nieopodal jeziorka leżała Kaminari. Tak jak w mojej wizji była ranna. Uklękłam przy niej. Miała głęboką ranę na karku. Jakby coś potężnego ją ugryzło. Wstałam i udałam się w stronę jeziorka. Nabrałam wody w dłonie i wróciłam z powrotem do Kaminari. Ostrożnie obmyłam jej ranę i z liści zrobiłam okład. Otworzyła oczy. Widać w nich było ból. Cierpiała. - Kaminari, co się....- urwałam słysząc krzyk Matt'a.
- Olivia za tobą!! Odwróć się - nie czekając długo odwróciłam się. Zbyt późno by w porę się obronić. Skoczył na mnie wielki doberman wrzucając mnie do wody. Zachłysnęłam się. Próbowałam wypłynąć na powierzchnię. Kiedy tylko wynurzyłam się z wody poczułam jak zęby napastnika zaciskają się na mojej ręce. Zawyłam z bólu.
- Zostaw ją!! - usłyszałam krzyk Matt'a. Biegł w moją stronę z ogromnym kijem i rzucił się na psa. Toczyli walkę na lądzie podczas, gdy ja próbowałam wydostać się na brzeg. Już prawie mi się udało, kiedy dostałam w głowę czymś twardym. Woda mnie pochłonęła. Straciłam przytomność.
* Matt *
- No chodź ty bydlaku - krzyknąłem do psa. Jak na komendę pognał w moją stronę i pod wpływem mojego mocnego ciosu wleciał na skałę. Nie zdążyłem jednak nacieszyć się tym zwycięstwem, gdyż pies szybko się podniósł i skoczył na mnie pozbawiając mnie kija. Siłowałem się więc z nim rękoma. Walka była nie wyrównana, ale jakoś zdołałem zepchać z siebie dobermana. Napastnik wykonał kolejny skok jednak przeturlałem się na drugą stronę. Wyczułem dłonią coś twardego. Kamień. Bez chwili wahania rzuciłem nim w psa. Usłyszałem głośny skowyt. Wściekły doberman ruszył pędem w moją stronę i wbiegł na mnie z takim impetem, że uderzyłem o skałę. Skruszyła się i jej części wpadły z głośnym pluskiem do wody. Wykorzystując chwilę nieuwagi napastnika kopnąłem go z całej siły w szczękę. Pies zawył i osunął się na ziemię. Nie czekając długo podniosłem go i z wielkim trudem rzuciłem o ścianę, wykorzystując całą swoją siłę. Doberman raz jeszcze zaskomlił i ucichł. Otarłem spocone czoło wierzchem dłoni. Ostrożnie podniosłem się. Chwiałem się przy tym na wszystkie strony. W końcu udało mi się złapać równowagę. Uderzyła mnie straszna myśl, niczym fala tsunami.
- Olivia- szepnąłem. - Olivia!! - cisza. Zawołałem jeszcze raz. Na próżno. Rozejrzałem się rozpaczliwie szukając dziewczyny. Po chwili ujrzałem w wodzie pukiel włosów. Bez wahania wskoczyłem do wody. Była zimna, brr. Płynąłem ile sił w mięśniach. Zanurkowałem. Uderzyłem o coś głową. Olivia. Wyciągnąłem ją na brzeg modląc się by otworzyła oczy.
- Olivia! Słyszysz mnie?? - powiedziałem potrząsając nią. Przystąpiłem do reanimacji. Kiedy myślałem już, że nie żyje, poczułem jak bierze głęboki wdech. Oddaliłem głowę i patrzyłem z nadzieją na dziewczynę. Zaczęła kaszleć.
- Dzięki Bogu! Żyjesz!! - przytuliłem ją mocno do siebie. Ze szczęścia zacząłem się śmiać, a Olivia mi zawtórowała. - Już po wszystkim.
* Olivia *
-Przez chwilę myślałam, że to koniec. Dziękuję....- szepnęłam.
- Nie ma sprawy. Zrobiłabyś to samo na moim miejscu - powiedział uśmiechając się do mnie. Przypomniałam sobie o czymś. - Gdzie jest Kaminari??
- Gdzie jest kto? - spytał Matt patrząc na mnie jak wielkimi oczami.
- No...wilczyca - wyjaśniłam. Zdałam sobie sprawę jak idiotycznie musiało to zabrzmieć. Nie dbałam jednak o to. - Muszę ją znaleźć i przenieść do babci.
Wstałam chwiejnie i szukałam wzrokiem opiekunki. Napotkałam pytające spojrzenie Matt'a.
- Myślisz pewnie, że zwariowałam, ale musisz mi pomóc - powiedziałam. Chyba zrozumiał bo podniósł się i zaczął szukać razem ze mną. Znalazłam ją w tym samym miejscu. Ani ja, ani Matt nie byliśmy w stanie jej podnieść, więc użyłam zaklęcia.
- MOBILICORPUS! - szepnęłam. Unikałam wzroku Matt'a. Nie miałam czasu na wyjaśnianie tego wszystkiego. - Idziemy.
***
- Olivia, kochanie! Co się stało? - w drzwiach zastałam babcię. Chciałam jej odpowiedzieć, kiedy niespodziewanie zakręciło mi się w głowie i zemdlałam.
Obudziłam się leżąc na babcinej kanapie. Rękę ugryzioną przez dobermana miałam w misce z jakimś zimnym płynem. Wolałam na nią nie patrzeć. Bałam się tego co zobaczę.
- Jak się czujesz? - spytał Matt siadając koło mnie. Zrobiłam mu miejsce.
- Świetnie - skłamałam. Strasznie bolała mnie głowa, nie licząc jeszcze potwornego bólu w prawej ręce. Zdecydowanie nie czułam się dobrze. Podniosłam się na łokciach i usiadłam. Wydałam przy tym głośny jęk.
- Właśnie widzę jak wspaniale się czujesz - burknął Matt.
- Zaraz mi przejdzie. Zioła babci są naprawdę pomocne - wymamrotałam bardziej do siebie niż do niego.
- Wypij to - powiedziała babcia podając mi kubek. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę jak bardzo chce mi się pić. Piłam łapczywie. Na szczęście była to zwykła miętowa herbata z dodatkiem jakiegoś lekarstwa.
- Twoja babcia mi wszystko wyjaśniła - powiedział cicho Matt. Zakrztusiłam się herbatą. Co proszę?? Moja babcia mu wszystko wyjaśniła?
- Matt ja...
- Nie musisz nic mówić - przyłożył mi palec do ust. - Rozumiem.
----------------------------------------------------------------------------------------------------
Przepraszam, że ten rozdział tak długo się nie pojawiał, ale nie miałam na niego pomysłu. Mam nadzieję, że się spodobał. Jeśli są jakieś błędy to proszę podać je w komentarzu. Bardzo mi to pomoże.
W zakładce "bohaterowie" jest zdjęcie nowej postaci ;))
Siedziałam skulona w pokoju i rozmyślałam. Nie mogłam pojąć dlaczego Laurel chciała mnie skrzywdzić. Próbowałam sobie wmówić, że to nie jej wina...że da się to jakoś logicznie wytłumaczyć. Nie chciałam żeby to wszystko się tak potoczyło. Musiałam jakoś odreagować. Ubrałam buty i wyszłam z domu. Nie miałam konkretnego celu. Szłam przed siebie, tam gdzie mnie nogi poniosły. Mimo późnej już godziny było jeszcze ciepło. Zaczęłam się czuć swobodniej. Starałam się nie myśleć o tym wszystkim.
- Siemka - przede mną stał Matt.
- Hej - odpowiedziałam zmieszana.
- Śpieszysz się gdzieś?
- Nie. Chciałam się po prostu przejść. Jak chcesz możesz mi towarzyszyć - wymknęło mi się zanim zdążyłam ugryźć się w język. Jestem pewna, że odmówi. A jednak, los bywa zmienny.
- Pewnie - posłał mi słodki uśmiech. - Prowadź.
- Wiesz.. nie wiem za bardzo gdzie moglibyśmy pójść - przyznałam.
- Spokojnie, znam ciekawe miejsce. Moglibyśmy właśnie tam pójść. Znaczy...jeśli nie masz nic przeciwko - zaproponował.
- Jasne, chodźmy - uśmiechnęłam się delikatnie. Po chwili doszliśmy chyba na miejsce. - -To tutaj?
- Nie, dalej musisz zamknąć oczy - powiedział tajemniczo. Zaśmiałam się.
- Chyba, że mi nie ufasz...
- Ufam - dodałam szybko.
- Zamknij oczy - powtórzył.
- Ach tak, racja. Zapomniałam - zarumieniłam się. - Prowadź.
***
- Możesz otworzyć oczy - rozejrzałam się. Byliśmy po środku lasu. Na polanie. Drzewa obrastały ją dookoła, a pyłki z kwiatów porastających niewielki fragment gruntu latały na delikatnym wietrze co nadawało miejscu uroku. Na polanie znajdowało się również jezioro. Woda była nieskazitelnie czysta. Aż chciało się w niej zanużyć. Zewsząd można było usłyszeć śpiew ptaków, które latały radośnie nad drzewami. To wszystko było takie...magiczne. Uśmiechnęłam się. Na chwilę zapomniałam o wszystkich problemach. Oddałam się delikatnemu wietrzykowi, który pieścił moje włosy. Byłam szczęśliwa.
Usłyszałam cichy śmiech.
- Podoba ci się tu - stwierdził Matt.
- Tak. Tutaj jest pięknie - powiedziałam patrząc mu w oczy. Nie odwrócił wzroku.
Posłał mi uśmiech na co odpowiedziałam mu kuksańcem w bok. Zaczął się śmiać i gonił mnie po całej polanie. Biegaliśmy jak dzieci śmiejąc się i zaczepiając się na przemian.
- Myślę, że to początek wielkiej przyjaźni.
***
Następnego dnia cała szkoła huczała o tym, że ja i Matt się przyjaźnimy. Nie mogłam się odpędzić od wścibskich spojrzeń rzucanych w moją stronę. Oczywiście jak w każdej szkole byli tacy, którzy akceptowali tę przyjaźń i tacy, którzy chcieli ją za wszelką cenę unicestwić. Stałam się bardziej zauważalna i ludzie, których prawie nie znałam witali mnie na korytarzu jakbym znała ich od dawna i należała do ich paczki. Przechadzałam się po korytarzu, kiedy zauważyłam znaną mi twarz biegnącą w moją stronę.
- Olivia!
- Kathy, cieszę się, że Cię widzę. Tak dawno z tobą nie rozmawiałam - powiedziałam przytulając przyjaciółkę. Poznałyśmy się na wakacjach. Byłam wtedy z Amy na obozie tanecznym. We trójkę stawiałyśmy czoło nowemu miejscu. Byłyśmy nierozłączne. Kathy jest zwariowaną osobą. Ma głowę pełną najdziwniejszych pomysłów i ogromne poczucie humoru. Nie widziałam jeszcze żeby się nie uśmiechała. Kocha taniec. Jest w tym naprawdę świetna. Jeśli jej coś nie pasuje mówi o tym otwarcie, bez owijania w bawełnę. Jest szczera aż za bardzo i przez to miała trochę kłopotów z koleżankami z grupy. Jest energiczna i potrafi komuś nagadać. Mieć taką przyjaciółkę to skarb. Dawno się nie widziałyśmy, gdyż jej rodzice musieli się wyprowadzić do Hiszpanii. Bardzo przeżyłyśmy to rozstanie. Mam nadzieję, że wszystko nadrobimy.
- Opowiadaj co tam u ciebie? - spytała z entuzjazmem.
- Po staremu. Lepiej mów co u ciebie?
- Po staremu - powtórzyła i pokazała mi język.
Rozmawiałyśmy całą przerwę. Opowiedziałam jej o śmierci Amy. Płakałyśmy trzymając się za ręce. Pierwszy raz widziałam ją w takim stanie. Nie bardzo uśmiechało nam się wracać na zajęcia. Na szczęście ostatnie 2 lekcje były odwołane z powodu konferencji. Poszłyśmy więc na miasto. Zadzwoniłam po Matt'a. Zjawił się szybciej niż zapowiadał. Na początku byli trochę onieśmieleni, ale po kilkunastu minutach zaczęliśmy się wygłupiać. Matt wpadł na pomysł żeby pójść do kina na jakiś horror, ale stwierdziłyśmy, że wolimy iść na " Akademię wampirów" . Poczułam skurcz w żołądku, gdyż na myśl przyszła mi Laurel. Szybko o tym jednak zapomniałam bo Kathy i Matt zaczęli się kłócić, która z aktorek jest ładniejsza. Przerwałam ten spór i kupiłam duży popcorn. Film był bardzo fajny. Niestety nie dane mi było obejrzeć go do końca, gdyż Kathy zaczęła rzucać we mnie popcornem. Uśmiechnęłam się i oddałam jej. Po chwili byłyśmy łącznie z Matt'em całe w popcornie. Śmialiśmy się przy tym na całego, zupełnie zapominając o tym, że są tu też inni ludzie. Wściekły facet, który wpuścił nas do środka zawołał ochroniarza i nas wyrzucili z sali kinowej.
Poszliśmy więc na plac zabaw i wygłupialiśmy się tam kilka godzin. Niesamowite jak może czas szybko upływać. Niedługo potem zrobiło się ciemno i musieliśmy już wracać do domu.
***
Spacerowałam w lesie w świetle księżyca. Tknięta złym przeczuciem podążałam za szumem wody. Dotarłam do jakiegoś wodospadu. Był piękny. Przez chwilę stałam zadumana. Usłyszałam ciche skomlenie. Spojrzałam w stronę, z której dobiegał owy dźwięk. Przy brzegu leżała Kaminari. Była cała we krwi.
- Pomóż mi! - te słowa odbijały się echem w mojej głowie. Obudziłam się.
***
- Babciu to nie był zwykły sen. To wszystko było realne. Jak wizja - Zaalarmowana tym snem zadzwoniłam do babci. Pamiętam jak mi mówiła, że więź czarownicy z jej opiekunem jest silna i mogą się komunikować we śnie. Mam właśnie przeczucie, że właśnie tak się stało.
- Co mam robić? Nie wiem gdzie to miejsce może być.
- Posłuchaj mnie uważnie. Pomogę ci ją znaleźć. Musisz się skupić na Kaminari. Na tym gdzie jest. Wyjdź z domu i podążaj za liśćmi - powiedziała rozłączając się.
" Podążaj za liśćmi" to ma być żart?? Nic z tego nie rozumiem. Nie pozostaje mi jednak nic innego jak przystosować się do wskazówek babci. Wyszłam na dwór. Uderzył mnie silny powiew wiatru. Muszę odnaleźć Kaminari. Skupiłam się najbardziej jak umiałam. Myślałam tylko o wilczycy. Nagle wiatr zerwał się na tyle silnie, że zdezorientowana straciłam równowagę i upadłam na ziemię. Dudniło mi w głowie. Nie mogłam zebrać myśli. Ktoś pomógł mi wstać.
- W porządku? - usłyszałam zatroskany głos Matt'a. - Nie powinnaś wychodzić w taką pogodę. Jest paskudnie..
- Wiem Matt, ale muszę iść - próbowałam wyrwać się z jego silnych ramion, ale mi na to nie pozwolił.
- Dokąd? Przeczekaj tę burzę w domu.
- Nie mogę...Matt puść mnie..ja ..muszę jej pomóc. Ty nie rozumiesz- próbowałam wyjaśnić.
- Czego nie rozumiem? Nie puszczę cię samą w taką pogodę- powiedział stanowczo. Nie słuchałam go jednak, gdyż zauważyłam liście układające się strzałką w kierunku lasu.
- Wybacz - powiedziałam następując mu z całej siły na nogę. Kiedy zdezorientowany mnie puścił ruszyłam biegiem w stronę lasu.
- Zaczekaj! Olivia, idę z tobą! - usłyszałam za plecami. Nie miałam czasu żeby się z nim kłócić, więc pozwoliłam żeby za mną biegł. Po 10 minutach zatrzymałam się. Liście zniknęły, a Kaminari nadal nie było. - Nic z tego nie rozumiem. Gdzie ona jest?? - rozglądałam się rozpaczliwie próbując znaleźć jakąś wskazówkę.
- Gdzie kto jest? Olivia o co chodzi? - spytał Matt. Nie miałam czasu tłumaczyć mu wszystkiego. - Później ci wyjaśnię. Szukam...- nie dokończyłam, gdyż moim oczom ukazała się strzałka z liści. - Tędy- rzuciłam i po chwili zniknęłam za drzewami. Wbiegłam na polanę. Niestety nie mogłam nic rozpoznać. Było zbyt ciemno. Poza tym rozpętała się burza. Szukałam wzrokiem wilczycy. Po kilku minutach żmudnych poszukiwań ujrzałam białą plamę. Pobiegłam w tamtą stronę. Nieopodal jeziorka leżała Kaminari. Tak jak w mojej wizji była ranna. Uklękłam przy niej. Miała głęboką ranę na karku. Jakby coś potężnego ją ugryzło. Wstałam i udałam się w stronę jeziorka. Nabrałam wody w dłonie i wróciłam z powrotem do Kaminari. Ostrożnie obmyłam jej ranę i z liści zrobiłam okład. Otworzyła oczy. Widać w nich było ból. Cierpiała. - Kaminari, co się....- urwałam słysząc krzyk Matt'a.
- Olivia za tobą!! Odwróć się - nie czekając długo odwróciłam się. Zbyt późno by w porę się obronić. Skoczył na mnie wielki doberman wrzucając mnie do wody. Zachłysnęłam się. Próbowałam wypłynąć na powierzchnię. Kiedy tylko wynurzyłam się z wody poczułam jak zęby napastnika zaciskają się na mojej ręce. Zawyłam z bólu.
- Zostaw ją!! - usłyszałam krzyk Matt'a. Biegł w moją stronę z ogromnym kijem i rzucił się na psa. Toczyli walkę na lądzie podczas, gdy ja próbowałam wydostać się na brzeg. Już prawie mi się udało, kiedy dostałam w głowę czymś twardym. Woda mnie pochłonęła. Straciłam przytomność.
* Matt *
- No chodź ty bydlaku - krzyknąłem do psa. Jak na komendę pognał w moją stronę i pod wpływem mojego mocnego ciosu wleciał na skałę. Nie zdążyłem jednak nacieszyć się tym zwycięstwem, gdyż pies szybko się podniósł i skoczył na mnie pozbawiając mnie kija. Siłowałem się więc z nim rękoma. Walka była nie wyrównana, ale jakoś zdołałem zepchać z siebie dobermana. Napastnik wykonał kolejny skok jednak przeturlałem się na drugą stronę. Wyczułem dłonią coś twardego. Kamień. Bez chwili wahania rzuciłem nim w psa. Usłyszałem głośny skowyt. Wściekły doberman ruszył pędem w moją stronę i wbiegł na mnie z takim impetem, że uderzyłem o skałę. Skruszyła się i jej części wpadły z głośnym pluskiem do wody. Wykorzystując chwilę nieuwagi napastnika kopnąłem go z całej siły w szczękę. Pies zawył i osunął się na ziemię. Nie czekając długo podniosłem go i z wielkim trudem rzuciłem o ścianę, wykorzystując całą swoją siłę. Doberman raz jeszcze zaskomlił i ucichł. Otarłem spocone czoło wierzchem dłoni. Ostrożnie podniosłem się. Chwiałem się przy tym na wszystkie strony. W końcu udało mi się złapać równowagę. Uderzyła mnie straszna myśl, niczym fala tsunami.
- Olivia- szepnąłem. - Olivia!! - cisza. Zawołałem jeszcze raz. Na próżno. Rozejrzałem się rozpaczliwie szukając dziewczyny. Po chwili ujrzałem w wodzie pukiel włosów. Bez wahania wskoczyłem do wody. Była zimna, brr. Płynąłem ile sił w mięśniach. Zanurkowałem. Uderzyłem o coś głową. Olivia. Wyciągnąłem ją na brzeg modląc się by otworzyła oczy.
- Olivia! Słyszysz mnie?? - powiedziałem potrząsając nią. Przystąpiłem do reanimacji. Kiedy myślałem już, że nie żyje, poczułem jak bierze głęboki wdech. Oddaliłem głowę i patrzyłem z nadzieją na dziewczynę. Zaczęła kaszleć.
- Dzięki Bogu! Żyjesz!! - przytuliłem ją mocno do siebie. Ze szczęścia zacząłem się śmiać, a Olivia mi zawtórowała. - Już po wszystkim.
* Olivia *
-Przez chwilę myślałam, że to koniec. Dziękuję....- szepnęłam.
- Nie ma sprawy. Zrobiłabyś to samo na moim miejscu - powiedział uśmiechając się do mnie. Przypomniałam sobie o czymś. - Gdzie jest Kaminari??
- Gdzie jest kto? - spytał Matt patrząc na mnie jak wielkimi oczami.
- No...wilczyca - wyjaśniłam. Zdałam sobie sprawę jak idiotycznie musiało to zabrzmieć. Nie dbałam jednak o to. - Muszę ją znaleźć i przenieść do babci.
Wstałam chwiejnie i szukałam wzrokiem opiekunki. Napotkałam pytające spojrzenie Matt'a.
- Myślisz pewnie, że zwariowałam, ale musisz mi pomóc - powiedziałam. Chyba zrozumiał bo podniósł się i zaczął szukać razem ze mną. Znalazłam ją w tym samym miejscu. Ani ja, ani Matt nie byliśmy w stanie jej podnieść, więc użyłam zaklęcia.
- MOBILICORPUS! - szepnęłam. Unikałam wzroku Matt'a. Nie miałam czasu na wyjaśnianie tego wszystkiego. - Idziemy.
***
- Olivia, kochanie! Co się stało? - w drzwiach zastałam babcię. Chciałam jej odpowiedzieć, kiedy niespodziewanie zakręciło mi się w głowie i zemdlałam.
Obudziłam się leżąc na babcinej kanapie. Rękę ugryzioną przez dobermana miałam w misce z jakimś zimnym płynem. Wolałam na nią nie patrzeć. Bałam się tego co zobaczę.
- Jak się czujesz? - spytał Matt siadając koło mnie. Zrobiłam mu miejsce.
- Świetnie - skłamałam. Strasznie bolała mnie głowa, nie licząc jeszcze potwornego bólu w prawej ręce. Zdecydowanie nie czułam się dobrze. Podniosłam się na łokciach i usiadłam. Wydałam przy tym głośny jęk.
- Właśnie widzę jak wspaniale się czujesz - burknął Matt.
- Zaraz mi przejdzie. Zioła babci są naprawdę pomocne - wymamrotałam bardziej do siebie niż do niego.
- Wypij to - powiedziała babcia podając mi kubek. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę jak bardzo chce mi się pić. Piłam łapczywie. Na szczęście była to zwykła miętowa herbata z dodatkiem jakiegoś lekarstwa.
- Twoja babcia mi wszystko wyjaśniła - powiedział cicho Matt. Zakrztusiłam się herbatą. Co proszę?? Moja babcia mu wszystko wyjaśniła?
- Matt ja...
- Nie musisz nic mówić - przyłożył mi palec do ust. - Rozumiem.
----------------------------------------------------------------------------------------------------
Przepraszam, że ten rozdział tak długo się nie pojawiał, ale nie miałam na niego pomysłu. Mam nadzieję, że się spodobał. Jeśli są jakieś błędy to proszę podać je w komentarzu. Bardzo mi to pomoże.
W zakładce "bohaterowie" jest zdjęcie nowej postaci ;))
niedziela, 23 marca 2014
[11]Rzucając światło.
- Olivio, jesteś już gotowa? Zaraz wychodzimy - usłyszałam za drzwiami cichy głos mamy. Przełknęłam gulę, która tkwiła w gardle. Cały czas wracałam myślami do tego zdarzenia. Do śmierci Amy. Po policzku spłynęła mi łza. Nie mogłam uwierzyć, że jej już z nami nie ma. Łudziłam się, że to tylko zły sen. Że kiedy się obudzę zadzwoni Amelia i będzie chciała się spotkać. Popatrzyłam w lustro. Włosy miałam w lekkim nieładzie. Przeczesałam je palcami. Ubrana byłam tak jak wypada na pogrzeb. Na czarno. Ubrałam buty i wyszłam z pokoju. Wszyscy byli już przy samochodzie. Tylko mama czekała na mnie w holu. Próbowałam się uśmiechnąć, ale wyszedł mi tylko grymas. Odpuściłam sobie i bez słowa wyszłam na zewnątrz. Uderzył mnie ostry powiew wiatru.
Dopiero po chwili zauważyłam, że pada. Jak gdyby przyroda opłakiwała śmierć Amy. Wsiadłam do samochodu. Tata odwrócił się i uśmiechnął do mnie chcąc dodać mi otuchy, ale moja twarz pozostała bez emocji.
***
Do kościoła dotarliśmy po kilkunastu minutach. Wysiadłam z samochodu. Stanęłam przed drzwiami bojąc się wejść. Bałam się zobaczyć moją przyjaciółkę na łożu śmierci. Ktoś dotknął mojego ramienia. To Colin. Chłopak Ameli. Spojrzałam mu w oczy. Dostrzegłam w nich ból, stratę, cierpienie. Dokładnie to samo co można było spostrzec w moich oczach. Tyle, że ja odczuwałam jeszcze palące poczucie winy. Obwiniałam się za jej śmierć. Amy zginęła przeze mnie. To moja wina! Nie mogę sobie pozwolić na łzy. Jeszcze nie teraz....
Złożyłam białe lilje w trumnie Ameli. Ubrana w białą suknię idealnie podkreślającą jej urodę wyglądała jak anioł. Na ustach miała delikatny uśmiech, który sprawił, że i ja uniosłam kąciki swoich ust. Usłyszałam głos pani Sulivan. Właśnie miała wygłosić przemowę. Zajęłam wolne miejsce i wsłuchałam się w jej słowa. Pod koniec swojej przemowy po jej policzkach zaczęły spływać łzy. Poczułam ukłucie w sercu. Niewiele myśląc podeszłam do niej i mocno ją przytuliłam. Stałyśmy tak przez chwilę. Nadeszła moja kolej na przemowę. Przełknęłam głośno ślinę i starałam się nie rozpłakać.
- Drodzy zebrani żałobnicy, rodzino oraz krewni - zaczęłam. - Zebraliśmy się tutaj aby pożegnać Amelię Sulivan, która zakończyła swą ziemską wędrówkę. Jej śmierć zszokowała nas wszystkich wzbudzając w naszych sercach nieopisany smutek i rozpacz.
Nie łatwo jest mi ją żegnać, ponieważ była moją najbliższą przyjaciółką, siostrą..- zawahałam się. - Przez ostatnie miesiące podziwiałam posiadaną przez nią wewnętrzną siłę i mądrość. Niesprawiedliwa śmierć spotkała ją stanowczo za wcześnie. Pamiętam nasze pierwsze spotkanie i wiele radosnych chwil spędzonych razem. Zawsze była wrażliwą,pogodną, godną zaufania osobą. Potrafiła mi pomóc w każdej sytuacji. Byłyśmy nierozłączne. Zawsze znajdowała dla mnie czas. Potrafiła wybaczyć nawet najgorszą krzywdę. Zawsze widywałam ją z uśmiechem na twarzy. Kochała malować. Miała naprawdę ogromny talent. Pozostawiła po sobie wiele wspaniałych obrazów, które będą przypominały nam o niej - uśmiechałam się przez łzy. - Jeśli zapytacie mnie jak ja będę ją wspominać i co myślę -odpowiem że brak mi słów aby wyrazić ból który towarzyszy myśli że nigdy więcej się nie spotkamy. Jej śmierć to bolesna lekcja dla nas wszystkich.
Ostatnie dni przyniosły nam wszystkim smutek, jednak szczególne kondolencje należą się rodzinie Ameli- zatrzymałam się na chwilę. - Szanowni Państwo Sulivan, chcielibyśmy zapewnić Was o wielkim współczuciu i prosić o przyjęcie wsparcia z naszej strony - przez zaszklone oczy nie widziałam już zupełnie nic. Nie mogłam powstrzymać potoku łez. Podeszła do mnie pani Sulivan i mocno mnie objęła.
- To..to było piękne - wyszlochała . Po chwili obie zaczęłyśmy płakać. Usłyszałam z tyłu głos jej męża. - Dziękuję wszystkim, którzy przybyli tu na dzisiejszą uroczystość....
***
W drodze na cmentarz łzy spływały mi nadal. Szłam pod rękę z mamą Amy. Wspierałyśmy się nawzajem. Ksiądz wygłosił swą mowę. Nie mogłam się jednak na niej skupić. Cały czas myślałam o przeszłości. O naszej wielkiej przyjaźni. O tym jak bardzo ją kocham. O tym, że już jej nie zobaczę. Że opuściła mnie na zawsze....chciałam zrobić coś, co wyrazi moją głęboką tęsknotę. Poczułam silny powiew wiatru i wpadłam na pewien pomysł. Uniosłam delikatnie rękę tak by nikt tego nie widział. Po chwili poczułam znane mi motylki w brzuchu i mrowienie w dłoni. Spojrzałam na trumnę Amy. Wokół niej tańczyły na wietrze przeróżne, kolorowe kwiaty. Niemal zasłaniały ją samą. Poczułam się....zaspokojona. Usłyszałam cichy szept pani Sulivan.
- Magiczne...
***
Od pogrzebu minęło kilka dni. Zdążyłam się oswoić z myślą, że mojej najlepszej przyjaciółki nie ma. Wiedziałam, że nie chciałaby żebym rozpaczała całą wieczność. Spojrzałam na zegarek. Miałam 15 minut na spotkanie z Laurel. Po szybkim prysznicu ubrałam się w luźny strój. Miałyśmy pójść do parku porobić kilka fotek. Nie mogłam się doczekać.
***
- Gotowa? - zauważyłam uśmiechającą się Laurel. Stała przy fontannie trzymając aparat w rękach.
- Gotowa - odparłam szczerze. Znalazłyśmy miejsce, w którym nie było ludzi. Miałam być kimś w rodzaju modelki. Pozowałam do zdjęć z coraz większym entuzjazmem. Jakiś czas potem chodziłyśmy po mieście robiąc głupie fotki. Śmiałyśmy się przy tym do łez. Dawno się tak nie bawiłam. W końcu zgłodniałam.Wstąpiłyśmy do najbliższej kawiarni i kupiłyśmy pyszne gofry. Rozmawiałyśmy przy tym o wszystkim. Byłam naprawdę szczęśliwa.
- Idę zamówić shake'a, chcesz też? - spytałam.
- Nie dzięki - odparła z uśmiechem Laurel. Zauważyłam, że nie tknęła nawet swojego gofra. Popatrzyłam na nią z niedowierzaniem.
- Ty naprawdę tego nie tknęłaś czy mi się tylko wydaje? - spytałam ze śmiechem.
- Nie jestem głodna - oznajmiła Laurel puszczając mi oko.
- Ach.. rozumiem. Jesteś na diecie - stwierdziłam i oddaliłam się by zamówić napój. Była mała kolejka więc musiałam trochę postać. Zauważyłam jak do kawiarni weszła grupa dziewczyn. Jedna szczególnie przykuła moją uwagę. Była bardzo ładną brunetkę. Przez chwilę pozazdrościłam jej urody.
- Co podać? - spytała niższa kobieta.
- Yyy.... shake'a czekoladowego - bąknęłam.
- To będzie 4.80 zł - zapłaciłam po czym ruszyłam w kierunku Laurel. Uśmiechnęłam się do niej i wymieniłyśmy się spojrzeniem. Nie zauważyłam kałuży na podłodze przede mną i niczego nieświadoma poślizgnęłam się. Próbując złapać równowagę wypuściłam z ręki shake'a. Niestety upadłam twardo na podłogę. Przy okazji zostałam oblana własnym shake'iem. Usłyszałam śmiechy. Właśnie dotarło do mnie, że byłam główną atrakcją kawiarni. Miałam ochotę zapaść się pod ziemię. Wszyscy się na mnie patrzyli, a ja świeciłam tylko oczami. Laurel pomogła mi wstać. Wychodząc do toalety zauważyłam jak brunetka wpatruje się we mnie z ciekawością. Pierwsze wrażenie mam z głowy. Chciałam tupać ze złości.
- Masz szczęście, że wzięłam ze sobą kosmetyczkę - powiedziała Laurel.
- Co za upokorzenie! - powiedziałam zażenowana.
- Oj tam. Zobaczysz, jutro już nikt tego nie będzie pamiętał - skwitowała odkręcając kran.
Podeszłam do niej i zaczęłam czyścić swoje ubrania. Laurel widząc moją minę wybuchła śmiechem. Zawtórowałam jej. Zahaczyłam sama nie wiem o co i przecięłam sobie palec. Próbowałam przerwać strumień krwi. Tłumiłam śmiech. Byłam trochę zdziwiona, że krew leci nadal. Spojrzałam na Laurel.
- Masz może.... - stanęłam jak wryta. Patrzyła na mnie jak na zwierzynę łowną. Przeraziłam się. - Laurel? Wszystko w porządku? - lustrowała mnie wzrokiem. Zrobiłam krok do tyłu. To był błąd. Laurel przytwierdziła mnie do ściany. Teraz zaczęłam się naprawdę bać. Przyciągnęła moją rękę do ust. Widziałam wysuwające się kły. Wtedy blokada mojego umysłu ustąpiła. Przypomniałam sobie kim na prawdę jest. Wyciągnęłam drugą rękę. Pod wpływem mojej mocy Laurel wpadła na ścianę. Wtedy doszło do niej co zrobiła. Spojrzała mnie przerażona.
- Olivia ja....- nie chciałam tego słuchać. Wyszłam z łazienki trzaskając drzwiami.
-------------------------------------------------------------------------------------
Przepraszam, że długo nie dodawałam rozdziału. Nie miałam czasu. Mam nadzieję, że się podoba ;))
- Olivio, jesteś już gotowa? Zaraz wychodzimy - usłyszałam za drzwiami cichy głos mamy. Przełknęłam gulę, która tkwiła w gardle. Cały czas wracałam myślami do tego zdarzenia. Do śmierci Amy. Po policzku spłynęła mi łza. Nie mogłam uwierzyć, że jej już z nami nie ma. Łudziłam się, że to tylko zły sen. Że kiedy się obudzę zadzwoni Amelia i będzie chciała się spotkać. Popatrzyłam w lustro. Włosy miałam w lekkim nieładzie. Przeczesałam je palcami. Ubrana byłam tak jak wypada na pogrzeb. Na czarno. Ubrałam buty i wyszłam z pokoju. Wszyscy byli już przy samochodzie. Tylko mama czekała na mnie w holu. Próbowałam się uśmiechnąć, ale wyszedł mi tylko grymas. Odpuściłam sobie i bez słowa wyszłam na zewnątrz. Uderzył mnie ostry powiew wiatru.
Dopiero po chwili zauważyłam, że pada. Jak gdyby przyroda opłakiwała śmierć Amy. Wsiadłam do samochodu. Tata odwrócił się i uśmiechnął do mnie chcąc dodać mi otuchy, ale moja twarz pozostała bez emocji.
***
Do kościoła dotarliśmy po kilkunastu minutach. Wysiadłam z samochodu. Stanęłam przed drzwiami bojąc się wejść. Bałam się zobaczyć moją przyjaciółkę na łożu śmierci. Ktoś dotknął mojego ramienia. To Colin. Chłopak Ameli. Spojrzałam mu w oczy. Dostrzegłam w nich ból, stratę, cierpienie. Dokładnie to samo co można było spostrzec w moich oczach. Tyle, że ja odczuwałam jeszcze palące poczucie winy. Obwiniałam się za jej śmierć. Amy zginęła przeze mnie. To moja wina! Nie mogę sobie pozwolić na łzy. Jeszcze nie teraz....
Złożyłam białe lilje w trumnie Ameli. Ubrana w białą suknię idealnie podkreślającą jej urodę wyglądała jak anioł. Na ustach miała delikatny uśmiech, który sprawił, że i ja uniosłam kąciki swoich ust. Usłyszałam głos pani Sulivan. Właśnie miała wygłosić przemowę. Zajęłam wolne miejsce i wsłuchałam się w jej słowa. Pod koniec swojej przemowy po jej policzkach zaczęły spływać łzy. Poczułam ukłucie w sercu. Niewiele myśląc podeszłam do niej i mocno ją przytuliłam. Stałyśmy tak przez chwilę. Nadeszła moja kolej na przemowę. Przełknęłam głośno ślinę i starałam się nie rozpłakać.
- Drodzy zebrani żałobnicy, rodzino oraz krewni - zaczęłam. - Zebraliśmy się tutaj aby pożegnać Amelię Sulivan, która zakończyła swą ziemską wędrówkę. Jej śmierć zszokowała nas wszystkich wzbudzając w naszych sercach nieopisany smutek i rozpacz.
Nie łatwo jest mi ją żegnać, ponieważ była moją najbliższą przyjaciółką, siostrą..- zawahałam się. - Przez ostatnie miesiące podziwiałam posiadaną przez nią wewnętrzną siłę i mądrość. Niesprawiedliwa śmierć spotkała ją stanowczo za wcześnie. Pamiętam nasze pierwsze spotkanie i wiele radosnych chwil spędzonych razem. Zawsze była wrażliwą,pogodną, godną zaufania osobą. Potrafiła mi pomóc w każdej sytuacji. Byłyśmy nierozłączne. Zawsze znajdowała dla mnie czas. Potrafiła wybaczyć nawet najgorszą krzywdę. Zawsze widywałam ją z uśmiechem na twarzy. Kochała malować. Miała naprawdę ogromny talent. Pozostawiła po sobie wiele wspaniałych obrazów, które będą przypominały nam o niej - uśmiechałam się przez łzy. - Jeśli zapytacie mnie jak ja będę ją wspominać i co myślę -odpowiem że brak mi słów aby wyrazić ból który towarzyszy myśli że nigdy więcej się nie spotkamy. Jej śmierć to bolesna lekcja dla nas wszystkich.
Ostatnie dni przyniosły nam wszystkim smutek, jednak szczególne kondolencje należą się rodzinie Ameli- zatrzymałam się na chwilę. - Szanowni Państwo Sulivan, chcielibyśmy zapewnić Was o wielkim współczuciu i prosić o przyjęcie wsparcia z naszej strony - przez zaszklone oczy nie widziałam już zupełnie nic. Nie mogłam powstrzymać potoku łez. Podeszła do mnie pani Sulivan i mocno mnie objęła.
- To..to było piękne - wyszlochała . Po chwili obie zaczęłyśmy płakać. Usłyszałam z tyłu głos jej męża. - Dziękuję wszystkim, którzy przybyli tu na dzisiejszą uroczystość....
***
W drodze na cmentarz łzy spływały mi nadal. Szłam pod rękę z mamą Amy. Wspierałyśmy się nawzajem. Ksiądz wygłosił swą mowę. Nie mogłam się jednak na niej skupić. Cały czas myślałam o przeszłości. O naszej wielkiej przyjaźni. O tym jak bardzo ją kocham. O tym, że już jej nie zobaczę. Że opuściła mnie na zawsze....chciałam zrobić coś, co wyrazi moją głęboką tęsknotę. Poczułam silny powiew wiatru i wpadłam na pewien pomysł. Uniosłam delikatnie rękę tak by nikt tego nie widział. Po chwili poczułam znane mi motylki w brzuchu i mrowienie w dłoni. Spojrzałam na trumnę Amy. Wokół niej tańczyły na wietrze przeróżne, kolorowe kwiaty. Niemal zasłaniały ją samą. Poczułam się....zaspokojona. Usłyszałam cichy szept pani Sulivan.
- Magiczne...
***
Od pogrzebu minęło kilka dni. Zdążyłam się oswoić z myślą, że mojej najlepszej przyjaciółki nie ma. Wiedziałam, że nie chciałaby żebym rozpaczała całą wieczność. Spojrzałam na zegarek. Miałam 15 minut na spotkanie z Laurel. Po szybkim prysznicu ubrałam się w luźny strój. Miałyśmy pójść do parku porobić kilka fotek. Nie mogłam się doczekać.
***
- Gotowa? - zauważyłam uśmiechającą się Laurel. Stała przy fontannie trzymając aparat w rękach.
- Gotowa - odparłam szczerze. Znalazłyśmy miejsce, w którym nie było ludzi. Miałam być kimś w rodzaju modelki. Pozowałam do zdjęć z coraz większym entuzjazmem. Jakiś czas potem chodziłyśmy po mieście robiąc głupie fotki. Śmiałyśmy się przy tym do łez. Dawno się tak nie bawiłam. W końcu zgłodniałam.Wstąpiłyśmy do najbliższej kawiarni i kupiłyśmy pyszne gofry. Rozmawiałyśmy przy tym o wszystkim. Byłam naprawdę szczęśliwa.
- Idę zamówić shake'a, chcesz też? - spytałam.
- Nie dzięki - odparła z uśmiechem Laurel. Zauważyłam, że nie tknęła nawet swojego gofra. Popatrzyłam na nią z niedowierzaniem.
- Ty naprawdę tego nie tknęłaś czy mi się tylko wydaje? - spytałam ze śmiechem.
- Nie jestem głodna - oznajmiła Laurel puszczając mi oko.
- Ach.. rozumiem. Jesteś na diecie - stwierdziłam i oddaliłam się by zamówić napój. Była mała kolejka więc musiałam trochę postać. Zauważyłam jak do kawiarni weszła grupa dziewczyn. Jedna szczególnie przykuła moją uwagę. Była bardzo ładną brunetkę. Przez chwilę pozazdrościłam jej urody.
- Co podać? - spytała niższa kobieta.
- Yyy.... shake'a czekoladowego - bąknęłam.
- To będzie 4.80 zł - zapłaciłam po czym ruszyłam w kierunku Laurel. Uśmiechnęłam się do niej i wymieniłyśmy się spojrzeniem. Nie zauważyłam kałuży na podłodze przede mną i niczego nieświadoma poślizgnęłam się. Próbując złapać równowagę wypuściłam z ręki shake'a. Niestety upadłam twardo na podłogę. Przy okazji zostałam oblana własnym shake'iem. Usłyszałam śmiechy. Właśnie dotarło do mnie, że byłam główną atrakcją kawiarni. Miałam ochotę zapaść się pod ziemię. Wszyscy się na mnie patrzyli, a ja świeciłam tylko oczami. Laurel pomogła mi wstać. Wychodząc do toalety zauważyłam jak brunetka wpatruje się we mnie z ciekawością. Pierwsze wrażenie mam z głowy. Chciałam tupać ze złości.
- Masz szczęście, że wzięłam ze sobą kosmetyczkę - powiedziała Laurel.
- Co za upokorzenie! - powiedziałam zażenowana.
- Oj tam. Zobaczysz, jutro już nikt tego nie będzie pamiętał - skwitowała odkręcając kran.
Podeszłam do niej i zaczęłam czyścić swoje ubrania. Laurel widząc moją minę wybuchła śmiechem. Zawtórowałam jej. Zahaczyłam sama nie wiem o co i przecięłam sobie palec. Próbowałam przerwać strumień krwi. Tłumiłam śmiech. Byłam trochę zdziwiona, że krew leci nadal. Spojrzałam na Laurel.
- Masz może.... - stanęłam jak wryta. Patrzyła na mnie jak na zwierzynę łowną. Przeraziłam się. - Laurel? Wszystko w porządku? - lustrowała mnie wzrokiem. Zrobiłam krok do tyłu. To był błąd. Laurel przytwierdziła mnie do ściany. Teraz zaczęłam się naprawdę bać. Przyciągnęła moją rękę do ust. Widziałam wysuwające się kły. Wtedy blokada mojego umysłu ustąpiła. Przypomniałam sobie kim na prawdę jest. Wyciągnęłam drugą rękę. Pod wpływem mojej mocy Laurel wpadła na ścianę. Wtedy doszło do niej co zrobiła. Spojrzała mnie przerażona.
- Olivia ja....- nie chciałam tego słuchać. Wyszłam z łazienki trzaskając drzwiami.
-------------------------------------------------------------------------------------
Przepraszam, że długo nie dodawałam rozdziału. Nie miałam czasu. Mam nadzieję, że się podoba ;))
Subskrybuj:
Posty (Atom)